Radek Sikorski strzelił sobie, nowemu szefowi Rady Europejskiej i swej partii niezwykle efektownego samobója. Ujawnienie, że polski premier usłyszał od Władimira Putina propozycję wzięcia udziału w rozbiorze Ukrainy, po czym - jak gdyby nigdy nic - dawał wiarę w "przyjacielskie" gesty rosyjskiego premiero-prezydenta, jest jednym z najlepszych prezentów, jaki można było wręczyć tym, którzy zarzucają gabinetowi PO naiwność albo wręcz prowadzenie "zdradzieckiej" polityki zagranicznej.

Łatwo sobie wyobrazić tę sytuację. Pierwsze oficjalne spotkanie Tusk-Putin. Panowie wzajemnie się obserwują, badają, sondują... Atmosfera robi się swobodna, a Putin z uśmiechem sugerującym, że mówi pół żartem, pół serio klepie Tuska po ramieniu i szepcze: "panie premierze, obaj wiemy, że Ukraina jest sztucznym państwem. Przecież Lwów to w gruncie rzeczy polskie miasto. Może coś byśmy z tym zrobili?". Tusk niewyraźnie się uśmiecha udając, że traktuje słowa Putina jak nie najlepszy żart, szybko zmienia temat....

Myślę, że tak to wtedy wyglądało. Słowa rosyjskiego prezydenta krążyły pewnie po politycznych salonach powtarzane jako śmieszno-straszna anegdota, obrazująca stan myślenia Putina. Nikt nigdy nie opowiedział jej głośno i oficjalnie, aż do momentu, gdy były szef dyplomacji, albo chcąc rozbroić bombę, albo dając się ponieść atmosferze miłej pogawędki z amerykańskim dziennikarzem powtórzył, co wydarzyło się przed ponad siedmiu laty. Ten to napisał. I zaczęło się piekło.

Nie widzę problemu w tym, że sprawa staje się publiczna po tylu latach. Nie takie tajemnice skrywają polityczne gabinety i nie takie sensacje ujawniają po latach memuary polityków. Jeśli Donald Tusk powiedział o przebiegu rozmowy szefowi dyplomacji i prezydentowi - to wystarczy. Nie było powodu, by straszyć takimi opowieściami opinię publiczną. Nie rozumiem jednak - i to wydaje się clou całej tej historii - jak polski rząd mógł po tym, gdy Putin złożył mu tę kuriozalną "ofertę" traktować go jako partnera w polsko-rosyjskim ociepleniu? Jak można było brać serio gesty potępienia paktu Ribbentrop-Mołotow? Jak można było dawać wiarę w zapewnienia, że "cywilizowana polityka" powinna być oparta na wspólnych moralnych podstawach? Jak można było zabiegać i cieszyć się z wizyt Putina w Katyniu? Jak można było zaufać w szczerość jego działań po katastrofie smoleńskiej?
  Rewelacje Radka Sikorskiego stawiają wszystkie te pytania na porządku dziennym, dają doskonały oręż do ręki jego przeciwnikom i stawiają poważny problem przed nim samym, ale przede wszystkim przed Donaldem Tuskiem, który jest na razie milczącym, acz kluczowym bohaterem tej ponurej historii.