Dziś mija rok od tragicznej śmierci 40-letniej Polki we francuskich Alpach. 26 czerwca 2018 roku w masywie Mont Blanc zginęła pani Aneta. Jej narzeczony odpowiedzialnością obarczył organizatora wyprawy. Twierdził, że właściciel warszawskiej firmy "Homo-hibernatus" to tak zwany "czarny" przewodnik, który prowadzi ludzi w góry bez odpowiednich uprawnień. Sprawą od wielu miesięcy zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu.

Śledczy przesłuchali uczestników wyprawy - to kilkanaście osób z różnych części Polski. Przesłuchana została także rodzina pani Anety. Nie był natomiast na razie przesłuchiwany organizator wyprawy.

Prokuratura Rejonowa Sosnowiec-Południe zwróciła się do strony francuskiej o tzw. pomoc prawną czyli materiały ze śledztwa, które tam było prowadzone. Nie ma jeszcze odpowiedzi. Dopiero po przeanalizowaniu ustaleń Francuzów, przepisów francuskich i regulaminów dotyczących organizowania wypraw w Alpy, postępowanie w Polsce będzie mogło ruszyć z miejsca. Prawdopodobnie dopiero wtedy też prokuratura będzie przesłuchiwała organizatora wyprawy i zdecyduje o jego roli procesowej.

Do wypadku w Alpach doszło 26 czerwca na stosunkowo niedużej wysokości. Pani Aneta - Polka na stałe mieszkająca w Irlandii - zgodnie z planem nie miała zdobywać szczytu Mont Blanc (4810 m n.p.m.), a "tylko" dotrzeć do schroniska Tete Rousse położonego na wysokości 3165 metrów.

Kobieta przechodziła bardzo stromy płat śniegu. W pewnym momencie poślizgnęła się lub straciła równowagę (tego zapewne już nigdy się nie dowiemy) i runęła w dół. Osunęła się około 200 metrów po śniegu i wpadła w skały. 

Opracowanie: