​Robert Faron, Marcin Rzeszótko i Przemysław Sobczyk - w takiej kolejności wbiegli na metę jednego z najtrudniejszych biegów w Polsce, czyli Biegu Granią Tatr. Jest on rozgrywany co dwa lata, a jego trasa wynosi aż 71 km. Po drodze zawodnicy musza pokonać aż ponad pięć tysięcy metrów podbiegów, a to więcej niż na najwyższy szczyt Alp - Mount Blanc.

Tegoroczny bieg był pełen emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Pierwszych dwóch zawodników dzieliła na mecie niespełna minuta. Prawie 10 godzin biegu i niecała minuta różnicy, to oznacza, że walka była dosłownie do ostatnich metrów.

Jak mówił na mecie Robert Faron, biegł równym tempem i był już niemal pewny zwycięstwa, kiedy na ostatnim podbiegu - pod Nosalową Przełęcz - "pojawił się jakiś mistrz" i zmusił go do przyspieszenia. Tym mistrzem był Marcin Rzeszótko, który bardzo chciał dogonić lidera, ale jak mówił naszemu reporterowi, pobiegł trochę za szybko i kiedy wbiegł na przełęcz, zamiast lasu wokół widział tylko "śnieg".

Trzeci na mecie pojawił się Przemysław Sobczyk, zwycięzca pierwszej edycji biegu i drugi przed dwoma laty. Długo biegł jako drugi zawodnik w stawce, ale już pod koniec, w rejonie Psiej Trawki dostał - jak mówi - "bombę". Stanął, opierając się na kijkach i nie mógł się ruszyć. Wtedy wyprzedził go Rzeszótko. Warto zaznaczyć, że Przemek biegł z kontuzją stopy - miał pękniętą piętę - ale sam twierdzi, że to nie był problem.

Zawodnicy biegli w bardzo trudnych warunkach - na grani wiał bardzo silny wiatr, a potem było bardzo duszno i parno przed zapowiadana na popołudnie burzą.

(az)