Prezydent może mieć wpływ na obsadę resortów obrony, spraw wewnętrznych i zagranicznych oraz stanowiska ministra koordynatora do spraw służb specjalnych. Ustawa zasadnicza jednak nie pisze o tym wprost.

Konstytucje są z reguły tak pisane, że coś między wierszami powinno zostać. To tak zwany luz ustrojowy. Nie mówimy tu o dyktacie prezydenta, bo to by było zbyt daleko idące domniemanie kompetencji, ale ja sądzę, że wzajemne uzgodnienia jeszcze nikomu nie zaszkodziły - podkreśla konstytucjonalista doktor Andrzej Kulig.

Jeżeli okaże się, że zasada luzu ustrojowego spęta ręce nowemu premierowi, Donald Tusk będzie musiał konsultować obsadę resortów siłowych oraz dyplomacji z Lechem Kaczyńskim, o ile prezydent będzie chciał mieć wpływ na kształt rządu.

Na razie jednak trudno stwierdzić, co myśli Lech Kaczyński. Odkąd rolę kontaktów z mediami przejął etatowy poprawiacz wizerunku - Michał Kamiński - owo poprawianie polega głównie na unikaniu trudnych pytań. Teraz podobno minister w kancelarii analizuje informacje i jak będzie miał ochotę się wypowiedzieć, to powiadomi media. Ochoczo za to za głowę państwa mówią politycy PiS-u podkreślając, że żadne przepisy nie są tu potrzebne.

Zwykła elementarna przyzwoitość nakazuje konsultowanie ważnych spraw ze zwierzchnikiem sił zbrojnych - twierdzi Krzysztof Putra. Innego zdania jest Bogdan Borusewicz z PO. Nie wyobrażam sobie konsultacji, w ramach których premier przychodzi do prezydenta i przedstawia mu ot, choćby Radosława Sikorskiego jako kandydata na nowego szefa MON-u, a Lech Kaczyński odpowiada „Nie ma mowy, bo go nie lubię”. Rząd powinien mieć jeden ośrodek decyzyjny i powinien być nim premier - utrzymuje.