MSWiA będzie wyjaśniać sprawę "blue taxi" z Piaseczna - ustaliła reporterka RMF FM. "Rzeczpospolita" ujawniła, że trzy tygodnie temu po policyjnej imprezie funkcjonariusz zostawił dyżur w magazynie broni pod Warszawą, by rozwieźć do domu pijanych przełożonych. Gazeta napisała, że w sprawie trwa wewnętrzne policyjne śledztwo.

Stanowisko już stracił zastępca naczelnika Wydziału Doskonalenia Zawodowego Komendy Stołecznej. Jacek T. miał być jednym z dzwoniących po policyjny transport.

Funkcjonariuszom może grozić od rozmowy dyscyplinarnej nawet po wyrzucenie ze służby. Może to być też nagana, obniżenie stopnia albo blokada awansu. Jeśli potwierdzą się podejrzenia, to konsekwencje poniosą zarówno ci policjanci, którzy prosili o podwiezienie, jak i funkcjonariusz, który opuścił służbę, by zapewnić im transport.

Konsekwencje mają być surowe, by ten przypadek był przestrogą dla innych. "Nie powinna mieć miejsca ani tego typu prośba, ani tego typu przysługa" - mówi Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji.

Postępowanie wyjaśniające ma się zakończyć 5 kwietnia. Po nim sprawie ma się też przyjrzeć MSWiA.