Nie będzie szybkich decyzji w sprawie reprywatyzacji. Premier Buzek
przekonuje, że nie może być inaczej, bo z tą sprawą nie poradziło sobie
kilka poprzednich ekip politycznych. "To oczywiste, że musi nam to
zająć kilka tygodni, a może nawet więcej", mówi szef rządu. Deklaruje
jednak, że to właśnie jego ekipa ostatecznie załatwi sprawę
reprywatyzacji.
Sprawa jest ważna, bo chodzi o ogromne pieniądze i międzynarodowy
prestiż Polski. Jesteśmy ostatnim krajem Europy Środkowo-Wschodniej,
który nie przeprowadził reprywatyzacji czyli nie oddał właścicielom
majątku przejętego przez komunistyczne władze po II wojnie
światowej. Projekt ustawy, nad którym dyskutuje rząd zakłada oddanie
byłym właścicielom ich majątku w naturze, a tam gdzie jest to
niemożliwe, 60 procent jego wartości w bonach reprywatyzacyjnych.
I tu pojawił się problem. Ministerstwo finansów obawia się zaskarżenia
tego ostatniego przepisu do Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby Trybunał
orzekł, że właścicielom należy się 100 procentowa rekompensata trzeba
to będzie wpisać w ustawę. A na to państwa polskiego nie stać.
Nie stać też Polski na opóźnianie prac nad reprywatyzacją. Jeśli
operacja zwrotu majątków nie wystartuje szybko byli właściciele mogą
masowo ruszyć do sądów po odszkodowania. O to oznaczałoby dla rządu
wydatki kilka razy wyższe niż koszt reprywatyzacji w projektowanym
kształcie. Może to oznaczać wydanie ponad ponad ćwierć biliona złotych,
zamiast 60 miliardów.