Przed łódzkim sądem rozpoczął się proces 28-letniej Joanny N. i jej konkubenta, 34-letniego Kamila S. W grudniu 2016 roku para pojawiła się w stacji pogotowia ratunkowego z czteroletnim martwym dzieckiem. Po badaniach okazało się, że dziecko było katowane. Kamil S. oskarżony jest o zabójstwo dziecka, a Joanna N., matka zmarłej Oliwii, została oskarżona o narażenie córki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem było nieumyślne spowodowanie śmierci dziewczynki, a także o utrudnianie postępowania karnego.

Przed łódzkim sądem rozpoczął się proces 28-letniej Joanny N. i jej konkubenta, 34-letniego Kamila S.  W grudniu 2016 roku para pojawiła się w stacji pogotowia ratunkowego z czteroletnim martwym dzieckiem. Po badaniach okazało się, że dziecko było katowane. Kamil S. oskarżony jest o zabójstwo dziecka, a Joanna N., matka zmarłej Oliwii, została oskarżona o narażenie córki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem było nieumyślne spowodowanie śmierci dziewczynki, a także o utrudnianie postępowania karnego.
Joanna N. i Kamil S. na ławie oskarżonych /Grzegorz Michałowski /PAP

Przed łódzkim sądem okręgowym rozpoczął się proces 34-letniego Kamila S. oskarżonego o zabójstwo 4-letniej córki swojej konkubiny oraz znęcanie się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem. Mężczyźnie grozi kara nawet dożywotniego więzienia.

Na ławie oskarżenia usiadła także 28-letnia matka dziewczynki Joanna N., której prokuratura zarzuca narażenia córki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu mimo ciążącego obowiązku opieki nad dzieckiem. Kobieta - zdaniem prokuratury - nie podejmowała także skutecznych działań, które mogłyby zapobiec cierpieniom córki. N. grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności.

Przed sądem zarówno Kamil S., jak i Joanna N. przyznali się do zarzucanych im czynów, odmówili składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania, także swoich obrońców. S. wyraził skruchę i prosił o szybki wyrok.

Do zdarzenia doszło 6 grudnia zeszłego roku. Do Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi zgłosiła się kobieta z córeczką, na której ciele były widoczne obrażenia wskazujące - zdaniem personelu medycznego - na stosowanie przemocy. Matka trzymała na rękach dziewczynkę, ubraną w jesienny strój, z twarzą otuloną w kaptur. Z informacji przekazanej przez kobietę wynikało, że dziecko spadło z huśtawki, nieopodal miejsca zamieszkania.

Niestety, na pomoc medyczną było za późno - dziecko już nie żyło.

Sekcja wykazała, że dziewczynka była maltretowana

Wyniki przeprowadzonej sądowo-lekarskiej sekcji zwłok wykazały, że dziewczynka, co najmniej od kilku dni, była ofiarą drastycznej przemocy. Przyczyną jej śmierci były rozległe obrażenia wielonarządowe, przede wszystkim rozległy uraz głowy z krwiakiem i obrzękiem mózgu. Dziecko miało złamane kości: łokciową, obojczyk i jedno z żeber. Na ciele dziewczynki stwierdzono liczne sińce.

W związku z tą sprawą zatrzymano najpierw konkubenta kobiety, a później matkę dziewczynki. Z wyjaśnień Kamila S. złożonych w prokuraturze, a które sąd przeczytał w podczas czwartkowej rozprawy, wynikało, że bił dziecko, kiedy płakało. Pobił je także 6 grudnia. Początkowo kilka razy je uderzył, a potem rzucił dziewczynkę na łóżko. Dziecko uderzyło głową o drewniane oparcie łóżka. Gdy wstała, bił ją w dalszym ciągu i po raz drugi rzucił na łóżko. Dziewczynka ponownie uderzyła głową o oparcie i przestała się ruszać. Mężczyzna stwierdził, że dziecko nie oddycha.

Ubrał je i pojechał na pogotowie. W drodze zadzwonił do matki dziewczynki, informując ją, że dziecko spadło z huśtawki. Przed Wojewódzką Stacją Ratownictwa Medycznego czekała już Joanna N. Weszła z martwą córką do budynku pogotowia, Kamil S. wrócił do domu. Podczas przesłuchania w prokuraturze twierdził, że nie chciał zabić dziecka.

Został zatrzymany, później zatrzymana została Joanna N.

Matka nie reagowała na krzywdę dziecka

W wyjaśnieniach mężczyzna z jednaj strony mówił, że N. nie zależało na dziecku, z drugiej strony przyznał, że prosiła go, aby nie krzyczał na jej córkę. Jak mówił, Joanna N. wiedziała, że irytuje go płacz dziewczynki, a mimo to zostawiała ją pod jego opieką. Jego zdaniem, N. nie martwiła się zdrowiem córki.

Sąd przeczytał również wyjaśnienia oskarżonej. Wynikało z nich, że kobieta widziała sińce na ciele córki, miała świadomość tego, że jest ono ofiarą przemocy ze strony konkubenta, że agresja mężczyzny w stosunku do dziewczynki narasta, a mimo tego pozostawiała je pod jego opieką. Przyznała, że dziecko bało się oskarżonego. Żałuje tego, co się stało z córką. 

(j.)