​Warszawska prokuratura okręgowa sprawdza, czy nie doszło do niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych w związku z organizacją przelotu delegacji rządowej z Londynu do Warszawy. Zawiadomienie w tej sprawie złożyła Nowoczesna.

Prowadzimy postępowanie sprawdzające w sprawie podejrzenia niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych organizujących przelot na trasie Warszawa-Londyn i Londyn-Warszawa - powiedział rzecznik prokuratury prok. Michał Dziekański.

Prokurator doprecyzował, że w tej chwili trwa analiza zawiadomienia i możliwych działań w sprawie.

Chodzi o artykuł 231 Kk mówiący, że funkcjonariusz publiczny przekraczający uprawnienia lub niedopełniający obowiązków i który działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. A jeżeli działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Zawiadomienie Nowoczesnej trafiło początkowo do śródmiejskiej prokuratury. Sprawę przejęła jednak prokuratura okręgowa. Politycy zapowiadali, że złożą zawiadomienie do prokuratury ws. podejrzenia popełnienia przestępstwa niedopełnienia obowiązków służbowych przez szefową Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Beatę Kempę przy organizacji lotu delegacji rządowej z Londynu.

O sprawie jako pierwszy poinformował "Dziennik Gazeta Prawna", który opublikował artykuł dotyczący powrotu polskiej delegacji rządowej z wizyty w Londynie, gdzie odbyły się polsko-brytyjskie konsultacje pod przewodnictwem premierów: Beaty Szydło i Theresy May. Był tam również reporter RMF FM Patryk Michalski. Jak pisaliśmy na RMF24.pl delegacja na polsko-brytyjskie konsultacje międzyrządowe poleciała dwoma samolotami. Jako pierwsza, tuż po 7 rano, wystartowała wojskowa CASA z dziennikarzami na pokładzie, trzy godziny później - rządowy Embraer 175 między innymi z premier Beatą Szydło. Powrót miał wyglądać podobnie: dwa osobne samoloty. Te plany uległy zmianie.

Do Polski wrócili CASĄ

Razem z delegacją rządową embraerem mieli wracać także dziennikarze. Po wejściu na pokład okazało się, że samolot jest niedociążony. Kilka tylnych miejsc musiało zostać zwolnionych. Przez to część osób opuściła pokład, do Polski wrócili następnego dnia CASĄ.

Kancelaria premiera tuż po nagłośnieniu sprawy poinformowała, że "decyzje związane z organizacją lotu polskiej delegacji rządowej z Londynu były wykonywane zgodnie z procedurami" i "w żadnym momencie nie było narażone bezpieczeństwo lotu". Według KPRM, fakt, iż na pokładzie jednego samolotu znaleźli się premier Beata Szydło i wicepremier Mateusz Morawiecki, a także szefowie MON, MSZ i MSWiA, nie narusza zasad "wykonywania lotów z najważniejszymi osobami w państwie (HEAD)", wynikających z "umowy zawartej pomiędzy rządem a PLL LOT w 2013 r.".

Jak podkreślono, na podstawie tej samej umowy - regulującej zasady lotów z najważniejszymi osobami w państwie samolotami cywilnymi czarterowanymi od PLL LOT - dokonano również decyzji o zmianach na liście pasażerów poszczególnych lotów. W wyjaśnieniach zaznaczono, że "zarówno umowa, jak i załącznik z instrukcją organizacji lotów są niejawne od chwili podpisania".

Do sprawy odniósł się też m.in. szef BBN Paweł Soloch. Powiedział, że problem, który pojawił się w czasie powrotu delegacji rządowej z Londynu był "czysto organizacyjny"; nie było zagrożenia fizycznego dla członków delegacji. Także szefowa kancelarii premiera Beata Kempa zapewniła w rozmowie z PAP, że "+cywilna+ instrukcja HEAD nie została w żaden sposób złamana".

(łł)