W najbliższy czwartek katowicki sąd ogłosi wyrok ws. śmierci dwuletniego Szymona, zmarłego pięć lat temu w wyniku obrażeń doznanych po silnym uderzeniu w brzuch. Dla rodziców dziecka, którzy po śmierci syna porzucili jego ciało w stawie na obrzeżach Cieszyna, prokurator żąda 15 lat więzienia. W poniedziałek sąd przez blisko sześć godzin wysłuchiwał końcowych wystąpień stron procesu.

Zdaniem oskarżenia, niezależnie od tego, który z rodziców uderzył chłopczyka, obydwoje powinni zostać skazani za zabójstwo z tzw. zamiarem ewentualnym. Prokuratura przyjęła, że oboje godzili się na śmierć dziecka, nie udzielając mu pomocy mimo konieczności natychmiastowego podjęcia leczenia.

Obrona kwestionuje taką kwalifikację i domaga się uniewinnienia od najpoważniejszego zarzutu, zaś w przypadku pozostałych zarzutów - chodzi m.in. o nielegalne posiadanie amunicji przez ojca Szymona - chce wymierzenia łagodnej kary.

Dziecko zmarło w 2010 roku w Będzinie w Śląskiem. Ciało chłopca oskarżeni porzucili później w stawie na peryferiach Cieszyna. Proces Jarosława R. i jego byłej partnerki, matki Szymona Beaty Ch. rozpoczął się we wrześniu 2013 roku.

Oskarżeni wzajemnie obarczają się winą, a ich wyjaśnienia dotyczące okoliczności śmierci dziecka są sprzeczne. Zdaniem Beaty Ch., Jarosław R., nie mogąc uspokoić płaczącego Szymona, miał go uderzyć po raz pierwszy 24 lutego 2010 roku. Trzy dni później ojciec miał zadać Szymonowi kolejny silny cios pięścią w brzuch. Tego samego dnia dziecko zmarło. Jarosław R. mówił natomiast, że to Beata Ch. uderzyła chłopca otwartą dłonią w brzuch, a innym razem - że nadepnęła na brzuch Szymona, a chwilę wcześniej klęczała na dziecku leżącym na wersalce.

W opinii prokuratora Arkadiusza Jóźwiaka to, który z rodziców w rzeczywistości zadał Szymonowi skutkujące śmiercią obrażenia, ma drugorzędne znaczenie. Jeden rodzic w obecności drugiego użył brutalnej siły fizycznej wobec dziecka. Potem nie oddali dziecka pod opiekę medyczną - podkreślał oskarżyciel.

Zaznaczył, że Szymon konał przez wiele godzin, zaś jego matka i ojciec wykazali całkowitą obojętność wobec pogarszającego się stanu zdrowia dziecka, a reanimację podjęli dopiero po tym, jak chłopczyk przestał oddychać. Nie pojechali do szpitala, bo - jak mówił prokurator - Szymon miał także inne ślady przemocy, a tymczasem nawet na kilka godzin przed śmiercią można było go uratować.

Poza skazaniem oskarżonych na 15 lat więzienia oskarżyciel chce też pozbawienia obojga prawa publicznych na 10 lat i podania wyroku do publicznej wiadomości.

Choć prokuratura zarzuciła obojgu oskarżonym zabójstwo, jest bardzo możliwe, że sąd przyjmie jednak inną kwalifikację prawną, o czym uprzedził na poprzedniej rozprawie. W grę może wchodzić m.in. spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym (za co grozi do 12 lat więzienia) i narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia (do 5 lat).

Zdaniem mec. Marka Krupskiego, żadnej z tych kwalifikacji nie da się przypisać jego klientce Beacie Ch., bo nie ma ku temu podstaw dowodowych. Według niego, Ch. nie miała powodów, by przypuszczać, że jej dziecku może grozić śmierć. Inny obrońca kobiety, mec. Michał Ergietowski mówił, że Jarosław R. prowadził z partnerką wyrachowaną grę, by odsunąć od siebie podejrzenia. Przypomniał m.in. o listach R. przechwyconych przez strażników aresztu, w których oskarżony namawiał bliskich, by w sądzie przedstawiali go w korzystnym świetle.

Także zdaniem obrońcy Jarosława R., mec. Andrzeja Hermana, w tej sprawie nie może być mowy o zabójstwie, nawet z zamiarem ewentualnym. Według adwokata, opinie biegłych wskazują, że to nie jego klient uderzył Szymona. W opinii obrońcy, Jarosław R. był "zapobiegliwym i czułym ojcem". Adwokat kwestionował opinię biegłej psycholog, która scharakteryzowała oskarżonego jako osobę impulsywną i skłonną do niekontrolowanej agresji.

Na koniec głos zabrali sami oskarżeni.

Bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Nigdy nie uderzyłem moich dzieci, nigdy nie uderzyłem Szymona. Padłem ofiarą pomówień - oświadczył Jarosław R.

Matka Szymona podziękowała natomiast chłopcom, którzy znaleźli ciało jej syna w stawie, i ludziom, którzy go pochowali. Przeprosiła też rodzinę za to, że ją okłamywała. Nie zrobiłam Szymkowi krzywdy, jedyne co, to nie udzieliłam mu pomocy. Proszę o łagodny wymiar kary - powiedziała Beata Ch.

W dniu śmierci Szymona rodzice przewieźli jego zwłoki samochodem do Cieszyna, gdzie porzucili je w stawie. Do auta zabrali też pozostałą dwójkę wspólnych dzieci - dziewczynki w wieku czterech lat i niespełna roku. Chłopiec został kompletnie ubrany, odpowiednio do pory roku. Został włożony do torby i przewieziony w bagażniku, a następnie położony przez matkę na krawędzi stawu.

Policja długo nie mogła ustalić, kim jest znalezione w stawie dziecko. Prowadzone po znalezieniu ciała śledztwo zostało umorzone w kwietniu 2012 roku z powodu niewykrycia sprawców. Sprawa wyszła na jaw, gdy do ośrodka pomocy społecznej w Będzinie zgłosiła się osoba twierdząca, że od dawna nie widziała dziecka sąsiadów. Rodziców chłopca zatrzymano dopiero w czerwcu 2012 roku.

Poza zabójstwem rodzice Szymona odpowiadają przed sądem także za składanie fałszywych oświadczeń w będzińskim magistracie, dzięki czemu wyłudzili świadczenia socjalne w wysokości blisko 4 tys. zł, a Jarosław R. dodatkowo za nielegalne posiadanie kilku nabojów.

(edbie)