Na pytanie, jakim jest mówcą Władysław Bartoszewski, odpowiadam: Władysław Bartoszewski jest mówcą niepospolitym - pisze z okazji zbliżających się 85. urodzin profesora Michał Komar, publicysta i felietonista "Tygodnika Powszechnego".

Obdarzony donośnym głosem, obywa się bez mikrofonu, nawet gdy stoi przed tysiącznym zgromadzeniem. Wysoki – nie potrzebuje podium, mównicy, trybuny. Silny – może mówić długo, nie tracąc kontroli nad rytmem oracji i jej zwieńczeniem.

Sam byłem świadkiem, jak Władysław Bartoszewski mówił do licznego grona przez dwie godziny i trzydzieści minut. Potem kawa, przejazd i kolejne przemówienie, do jeszcze liczniejszego grona – przez dwie godziny i trzydzieści minut. Potem (w międzyczasie dwie kawy i przejazd) mówił do wielkiego tłumu przez następne dwie godziny. Razem daje to sześć godzin przemówień i trzy owacje na stojąco, a przy tym każde z przemówień dotyczyło spraw odmiennych, więc ani jednego słowa powtórzonego. A wszystko z głowy.

Umiejętności oratorskie Władysław Bartoszewski ćwiczył i doskonalił w 1946 roku, jako działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego. Sam tak to wspominał: „Przemawiałem do kilku tysięcy chłopów w Żurominie, wygłaszałem mowy w Raszynie, Sochaczewie. Przed wyjazdem starzy, doświadczeni ludowcy dawali mi dobre rady: – Kolego redaktorze, tylko żadnych grzecznościowych powitań! Chłop o czwartej zaprzęga konie, żeby pojechać na wiec. Najpierw idzie na mszę, po mszy musi sobie pojeść i popić, potem staje pod gołym niebem, żeby was wysłuchać. Mowa ma być długa, żeby mu nogi w d... wrosły, wtedy poczuje się uszanowany. I mówiłem z głowy godzinę, półtorej godziny. Ludzie klaskali, a zdarzało, że gdy wprowadzałem do przemówienia elementy religijne, to nawet klękali (...) Zrobiłem się mówcą wiecowym, chyba popularnym, bo słuchacze rozpoznawali mnie wiele lat potem (...) Po jednym z takich wystąpień usłyszałem od proboszcza z Żuromina komplement, którego nie zapomnę do końca życia: – Panie redaktorze, święty Paweł, gdyby żył, nie mógłby powiedzieć więcej...”.

Obecnie Władysławowi Bartoszewskiemu nieczęsto zdarza się przemawiać na wiecach partyjnych, do chłopów zaprzęgających konie o brzasku, niemniej nadal kieruje się zasadą, wedle której trzeba mówić tak, żeby „wrastanie nóg w...” było postrzegane jako wyraz szacunku mówcy dla inteligencji, żądzy wiedzy oraz poczucia humoru słuchacza. Nauczany w dobrych szkołach, Władysław Bartoszewski pamięta słowa Cicerona (z „Rozmów tuskulańskich”): „Mówcy najmniej wypada gniewać się, ale udawać gniew przystoi”. Innymi słowy: udatny mówca musi panować zarówno nad przesłaniem przekazu, jak i nad jego formą, w tym także nad stosowanymi środkami aktorskimi.

Wedle mojej niepełnej wiedzy Władysław Bartoszewski zna na pamięć „Lalkę”, „Wesele”, „Zemstę” i „Śluby Panieńskie”, gotów też jest w stosownych chwilach cytować (dokładnie) dzieła Mickiewicza i Słowackiego. Osoby godne zaufania twierdzą, że pięknie odgrywa „Zemstę”, wcielając się kolejno w postaci Cześnika, Dyndalskiego, Papkina, Wacława, Klary, Podstoliny, Milczka oraz Wszystkich.

Jak pamiętamy, Wszyscy w scenie XIII czwartego aktu krzyczą: „Zgoda, zgoda!”. Otóż Bartoszewski jest rzecznikiem zgody, pod warunkiem, że zawiera się ją dla dobra wspólnego, z uszanowaniem reguł dobrego wychowania. Dobre wychowanie albowiem jest ważną cząstką wspólnego dobra. A jak ktoś tego nie pojmuje, to też nie pojmie, jak niepospolitym mówcą jest Władysław Bartoszewski.

MICHAŁ KOMAR urodził się w 1946 r. Scenarzysta i krytyk filmowy, autor sztuk teatralnych, wydawca, publicysta, od 1999 r. felietonista „TP”. W 1969 r. ukończył Wydział Ekonomiki Produkcji SGPiS, w 1982 r. otrzymał doktorat w dziedzinie nauk humanistycz-nych. Pracował w redakcjach czasopism „Szpilki” i „Miesięcznik Literacki”; kierownik literacki zespołu filmowego „Silesia” (1979-1983). 1977-80 był konsultantem Teatru Sensacji TVP. 1990-1994 był wiceprezesem wydawnictwa „Czytelnik”. Wykładowca w „Collegium Civitas”. W 2006 r. opublikował wywiad-rzekę z Władysławem Bartoszewskim.

Artykuł dzięki uprzejmości "Tygodnika Powszechnego"