Już w poniedziałek mogło się rozstrzygnąć, że premier nie da prezydentowi samolotu na lot do Brukseli. Zdecydowała poniedziałkowa, wieczorna rozmowa z prezydentem. To po niej podjęto decyzję - mówią nieoficjalnie współpracownicy Donalda Tuska.

Tuskowi i Kaczyńskiemu już wcześniej zdarzały się trudne i przykre rozmowy. Jednak tym razem – podobno – było wyjątkowo ostro i krótko. Jak relacjonowali dziennikarzowi RMF FM Konradowi Piaseckiemu współpracownicy premiera, zaczęło się od uwag dotyczących Lecha Wałęsy. Były prezydent dzięki staraniom polskiej dyplomacji został członkiem unijnej Rady Mędrców. Ta decyzja nie wzbudziła zachwytu Lecha Kaczyńskiego, który miał podobno ironicznie wyrażać się o kwalifikacjach i wykształceniu jednego ze swych poprzedników.

Wątek Wałęsy zajął kwadrans z półgodzinnej rozmowy; po nim obaj panowie podyskutowali chwilę o tym, kto – wedle konstytucji – odpowiada za politykę zagraniczną i ma prawo polecieć do Brukseli. Na koniec Donald Tusk miał usłyszeć od prezydenta: Brat miał rację. Pan wychował się jednak na podwórku i to widać.

Wściekły Tusk wrócił do swojej kancelarii i wtedy zaczęto myśleć, jak pokrzyżować wyjazdowe szyki prezydenta. Wczoraj po południu podjęto decyzję o tym, by rządowy samolot, którym Tusk udał się do Brukseli, wrócił do kraju dopiero za dwa dni.