W ubiegłym roku w całej Polsce położne odebrały w domach 129 porodów (na blisko pół miliona wszystkich) - wynika z danych Stowarzyszenia Niezależna Inicjatywa Rodziców i Położnych "Dobrze urodzeni", do których dotarła "Rzeczpospolita". Rok wcześniej było takich porodów - 103.

Zwolennicy domowych porodów twierdzą, że takiego komfortu szpital nie zaoferuje. Szpital bardzo często nie spełnia oczekiwań dotyczących indywidualnego podejścia i ciągłości opieki, nie zapewnia też intymności - mówi gazecie Katarzyna Oleś, położna i prezes stowarzyszenia "Dobrze urodzeni".

Przeciwnicy porodów w domach podkreślają jednak, że bezpieczeństwo jest ważniejsze. Według lekarzy nigdy nie można wszystkiego przewidzieć. Poród jest zjawiskiem dynamicznym. Nagle może pojawić się zagrożenie dla zdrowia matki i dziecka - zaznaczają rozmówcy "Rzeczpospolitej".

Odklejenie się łożyska, zapętlenie dziecka pępowiną, nagłe zwolnienia akcji serca płodu, wypadnięcie pępowiny - wylicza Ryszard Poręba, prezes Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. W takiej sytuacji mamy 20 minut, żeby zrobić cesarskie cięcie. Kilka minut opóźnienia może spowodować uszkodzenie mózgu dziecka.

I choć popularność porodów w domach rośnie, to położne, które się nimi zajmują, uważają, że w porównaniu z innymi krajami Polska pod tym względem wciąż pozostaje daleko w tyle.

Dlaczego? Jednym z powodów jest brak refundacji z NFZ. W Holandii 30 proc. kobiet rodzi w domu, w Niemczech 10 proc., w Wielkiej Brytanii to niecałe 3 proc, ale mimo to i tam poród jest finansowany przez państwową służbę zdrowia. Polskie mamy muszą płacić za taki poród nawet 2,5 tys. zł z własnej kieszeni. A potem dodatkowo za leki i szczepionki dla malucha.

RMF24.pl on Facebook