Odejście od łóżek pacjentów, pikiety i marsze, oflagowanie budynków szpitali, plakaty i ulotki, czarne stroje. Tak wyglądał dwugodzinny strajk ostrzegawczy pielęgniarek. Żądają one natychmiastowej podwyżki, bez której - jak twierdzą - nawet kilkadziesiąt tysięcy pielęgniarek odejdzie z zawodu. A nowych nie przybędzie.

Pielęgniarki domagają się 1500 zł podwyżki na rękę dla każdej siostry. Tu i teraz, a nie obietnic "za kilka lat", bo wtedy - jak mówią - nie będzie już kogo zatrzymywać przy łóżkach pacjentów.

Jak mówi szefowa związku zawodowego pielęgniarek Lucyna Dargiewicz, tylko realne pieniądze pozwolą powstrzymać ucieczkę z zawodu młodych kobiet, które wolą wyjechać za granicę, i starszych, które zamiast ciężkiej pracy na oddziale wolą za większe pieniądze chociażby zajmować się cudzymi dziećmi.

W przeciwnym wypadku strajk generalny i odejście od łóżek totalne. Jakakolwiek praca w Biedronce jest bardziej opłacalna niż te 1500 za taką odpowiedzialność. Odpowiadamy za człowieka - podkreśla Dargiewicz. Jak dodaje, pielęgniarki żądają wpisania ich do systemu, by szpital nie dostał kontraktu bez odpowiedniej liczby pielęgniarek. Dziś zdarza się, że jedna siostra ma pod opieką 20-30 pacjentów.

Zdaniem pielęgniarek, systemowi opieki zdrowotnej grozi katastrofa, bo średnia wieku pielęgniarek w Polsce to 48 lat, ponadto jest dwa razy więcej sióstr powyżej 65. roku życia niż tych do 25.

Ministerstwo Zdrowia oferuje protestującym 1,5 miliarda złotych i stopniowe podwyżki od września tego roku, tak aby do 2017 roku płace pielęgniarek wzrosły o mniej więcej 20 procent.

Nie dla wszystkich po równo. Dużo mniej niż żądają pielęgniarki. Na tyle nas stać - przekonuje wiceminister zdrowia Cezary Cieślukowski.

Potwierdza przy tym, że w ciągu 10 lat z zawodu może odjeść - głównie na emeryturę - 70 tysięcy pielęgniarek. Tymczasem rocznie do zawodu trafiają dwa tysiące nowych.

(j.)