Szefowie resortów finansów i gospodarki w sprytny sposób podwoili liczbę sekretarzy stanu, choć prawo zezwala tylko na jednego - donosi "Rzeczpospolita". Minister może mieć kilku podsekretarzy stanu, ale tylko jednego sekretarza , który zastępuje ministra. Ustawa o Radzie Ministrów jest pod tym względem jednoznaczna.

Przepis można jednak obejść, kiedy powoła się pełnomocnika rządu w randze sekretarza stanu. Zrobili tak minister finansów Jacek Rostowski i minister gospodarki Janusz Piechociński. Obaj mają w resorcie drugiego sekretarza stanu. Zarabia on kilkaset złotych więcej niż podsekretarz stanu, i co ważniejsze i nie traci mandatu poselskiego. Kancelaria Premiera zapewnia, że takie podwajanie sekretarzy jest prawnie dopuszczalne.

Okazuje się, że politycy naginają ustawę do własnych potrzeb dzięki ekspertyzie Rady Legislacyjnej sprzed kilku lat. Zezwala ona w wyjątkowych okolicznościach powołać pełnomocnika w randze sekretarza stanu. Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, nie ma wątpliwości, że co nie jest wprost zabronione, jest dopuszczalne. A politycy to wykorzystują, choć pytanie, czy powinni - twierdzi.

Izabela Leszczyna, posłanka z Częstochowy, jest już ósmą osobą z kierownictwa resortu Rostowskiego. Odpowiada m.in. za nadzór nad audytem wewnętrznym i polityką informacyjną resortu. Znacznie większe i szersze obowiązki mają rozliczni podsekretarze stanu. Leszczyna ma być echem w propagowaniu zmian w emeryturach, OFE, zna się na finansach, ma w rządzie robić dobry PR - tłumaczy jeden z posłów PO powody zatrudnienia jej w resorcie.