Słowa o możliwym opuszczeniu przez PSL rządowej koalicji padły po raz pierwszy w tej kadencji. Doszło do tego nie byle gdzie, bo na posiedzeniu władz PSL. To o tyle zaskakujące, że do tej pory Waldemar Pawlak uchodził za żelaznego obrońcę koalicji.

Przysłowiową kroplą, która przelała czarę, było dla prezesa ludowców powołanie przez Donalda Tuska Rady Gospodarczej - powołanie, którego nikt z PSL-em nie skonsultował. Premier nie zaprosił także do współpracy ekspertów związanych z koalicyjną partią.

Ludowców boli też to, że Platforma od dłuższego czasu ignoruje projekty przygotowane przez swoich koalicjantów. Na to oczywiście nakładają się fatalne sondaże Stronnictwa, które prowadzą do stwierdzeń, iż ta koalicja w rzeczywistości już nie istnieje, że straty przeważają zyski, a właściwie zysków nie ma żadnych. To wszystko można usłyszeć nieoficjalnie, bo oficjalnie sytuacja wygląda tak: Koalicja łapie ekspertów, koalicja pracuje bez zarzutów - mówi Stanisław Żelichowski.

Tyle że eksperci polityki nie robią. Na pytanie, jaki jest klimat w rządzie, Stanisław Żelichowski po dłuższym zastanowieniu odpowiada, że trzeba pytać ministrów. Szef klubu PSL należy jednak do kurczącego się grona, które jest gotowe zaciskać zęby, myśląc już o sytuacji po wyborach, czyli o ponownym zawiązaniu tej samej koalicji. Na to właśnie liczą politycy Platformy, którzy dziś bagatelizują narzekania koalicjanta, mówiąc, że PSL nie ma wyjścia.

Niezadowoleni politycy Stronnictwa odpowiadają jednak: Wyjście to my mamy. Mie mamy tylko czytelnego dla naszych wyborców pretekstu. Ale poczekamy. Pretekst prędzej czy później się znajdzie.