Bill Clinton nie traci nadziei, że uda mu się doprowadzić do bliskowschodniego szczytu.

Na 11 dni przed końcem swej kadencji prezydent Stanów Zjednoczonych wciąż liczy na to, że uda mu się przekonać Palestyńczyków i Izraelczyków, by wznowili negocjacje pokojowe. Jutro na Bliski Wschód wróci specjalny prezydencki wysłannik - Dennis Ross.

Wczoraj Palestyńczycy odrzucili amerykański plan pokojowy, twierdząc, że jest on skonstruowany wyłącznie pod kątem interesów Państwa Żydowskiego. Z kolei izraelski premier Ehud Barak jest skłonny zaakceptować wytyczne z USA, ale stracił już niemal nadzieję, że przed 20 stycznia, czyli przed końcem kadencji Clintona, uda się osiągnąć jakikolwiek postęp w sprawie porozumienia pokojowego. Tymczasem przeciwko amerykańskim propozycjom zaprotestowała społeczność Izraela. Partie prawicowe zorganizowały przed murami starego miasta w Jerozolimie potężny więc. Wzięło w nim udział prawie 250 tysięcy osób. Demonstranci sprzeciwili się jakimkolwiek próbom podziału Jerozolimy. Plan Clintona zakłada przekazanie dzielnic arabskich Palestyńczykom, którzy utworzyliby tam stolicę swojego państwa. Po palestyńskim zarządem znalazłoby się też najświętsze miejsce trzech religii - Wzgórze Świątynne, a takie rozwiązanie jest niedopuszczalne dla izraelskiej prawicy.

05:00