Instruktor spadochroniarstwa, który jako jedyny przeżył katastrofę samolotu w Topolowie, opuścił szpital w Częstochowie. 40-latek został przetransportowany śmigłowcem do innej placówki. Szpital nie zdradził jednak do jakiej, bo nie życzyła sobie tego rodzina mężczyzny.

Mężczyzna złożył wczoraj obszerne zeznania ws. katastrofy. Jego przesłuchanie odbyło się w szpitalu. Dla dobra śledztwa nie ujawniono jego szczegółów. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie Tomasz Ozimek powiedział jedynie: Świadek dosyć szczegółowo opisał sam moment katastrofy i okoliczności poprzedzające feralny lot, sam przebieg lotu oraz przebieg akcji ratunkowej.

40-latek podzielił się również swoimi dramatycznymi przeżyciami. Jego słowa przekazała rzecznik częstochowskiego szpitala Beata Marciniak: Cudem było to, że pacjent znajdował się w tylnej części samolotu. Kiedy samolot uderzył w ziemię, widział po omacku, czuł ogień, coś mu mówiło, że musi iść do przodu, w kierunku drzwi. Do światła. Pacjent chce podziękować wszystkim mieszkańcom, strażakom, którzy uczestniczyli w akcji ratowniczej, za pomoc, za to, że mu pomogli, że cudem ocalał. Sam nie wie, dlaczego to on ocalał.

Zawiódł lewy silnik

Na miejsce sobotniej katastrofy dotarła już laweta, która ma wywieźć szczątki maszyny. Trafią one do specjalistycznych badań.

Przypomnijmy, że dziś eksperci badający okoliczności katastrofy potwierdzili, że nie działał lewy silnik samolotu, który rozbił się pod Częstochową. Nie wiadomo jednak, dlaczego zawiódł. Zagadką pozostaje także zachowanie drugiego silnika maszyny. Co do prawego silnika mamy jeszcze wiele wątpliwości, ale to jest jeszcze hipoteza, którą będziemy wnikliwie badać - powiedział wiceprzewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Andrzej Pussak.