Nowe, lepiej zabezpieczone recepty, które 1 lipca miały pojawić się u lekarzy, będą najwcześniej w przyszłym roku – ustaliła reporterka RMF FM Kamila Biedrzycka. Zapowiadany kilka tygodni temu sukces znów okazał się klapą. Dlaczego?

Po pierwsze, ogłoszenie wejścia nowych recept było sukcesem tylko w mniemaniu Ministerstwa Zdrowia. Tak naprawdę służyło odwróceniu uwagi od klapy, którą okazała się lista leków refundowanych.

Po drugie, resort Ewy Kopacz nie po raz pierwszy najpierw coś powiedział, a później pomyślał. Sam wiceminister zdrowia Marek Twardowski powiedział, że nie zdawał sobie sprawy z tego, ile procedur będzie wymagało wprowadzenie nowych recept: Zobaczyliśmy, że jest pewien opór; że są zastrzeżenia, czy to na pewno wytwórnia papierów może robić; że zgłaszają się firmy, które mówią, że są równie doskonałe.

Resort do błędu przyznać się nie chce i klapę pod znakiem nowych recept tłumaczy inną arcyważną kwestią: Oceniliśmy, że w tej chwili ważniejszą sprawą jest szkolenie ludzi, szpitali związane z wprowadzeniem Jednorodnych Grup Pacjentów, więc recepty siłą rzeczy musiały poczekać. Poczekają więc co najmniej do stycznia. Pierwszy lipca minął wczoraj a w rządzie Donalda Tuska najwyraźniej dotrzymywaniem terminów i obietnic nikt się nie przejmuje.