Wprowadzenie elektronicznych dowodów osobistych jest za drogie, a system jest na nie nieprzygotowany - ujawnia "Dziennik Gazeta Prawna". To oznacza, że kluczowy system ewidencji ludności wciąż będzie działał w oparciu o rozwiązania z lat 70. ubiegłego stulecia.

Zespół, którym kieruje Roman Dmowski, wiceminister spraw wewnętrznych, kończy prace nad oceną możliwości produkcji elektronicznego dowodu osobistego. Przede wszystkim ma jednak stwierdzić, czy w obecnych warunkach w ogóle jest sens wprowadzania elektronicznych dowodów. Nieoficjalnie wiadomo, że wśród głównych powodów rezygnacji z nowego dokumentu są ogromne koszty.

Cała operacja kosztowałaby do 400 mln złotych. Ale nie wiadomo, co dzięki niej zyskaliby Polacy. W założeniu nowy dowód miał być np. kluczem do placówek ochrony zdrowia i załatwiania spraw w e-urzędach. Ale żaden z tych systemów nie działa i nie wiadomo, kiedy zacznie - tłumaczy rozmówca gazety.

Stanowisko MSW oznacza otwarty konflikt z resortem administracji i cyfryzacji, gdzie wiceministrem jest Piotr Kołodziejczyk. Do niedawna był on odpowiedzialny za projekty pl.id oraz PESEL 2, które pochłonęły od 100 do nawet 230 mln zł z funduszy UE. Na razie nie ma jednak konkretnych efektów tych wydatków a system ewidencji ludności działa wciąż w oparciu o rozwiązania dwóch pułkowników SB z końca lat 70.