Wynegocjowaliśmy wszystko, co było możliwe. Wierzymy, że Amerykanie zapłacą ewentualne odszkodowanie, jeśli wystrzelenie antyrakiety spowoduje szkody w państwie trzecim - usłyszał reporter RMF FM w resorcie spraw zagranicznych. W umowie o tarczy antyrakietowej w Polsce jest zapis, że w takiej sytuacji USA udzielą nam pomocy prawnej i obiecują "życzliwe rozpatrzenie wniosku o zwrot kosztów prawomocnego wyroku". W dokumencie nie zapisano czarno na białym, że to USA odpowie za wszystkie potencjalne straty.

Wydawać by się mogło, że skoro tarcza jest instalacją amerykańską i to Waszyngton decyduje o wystrzeleniu antyrakiet, USA powinny pokrywać wszystkie szkody spowodowane jej użyciem, powstałe w innych państwach. Polskie MSZ tłumaczy, że amerykańscy negocjatorzy przekonywali, że taka regulacja jest sprzeczna z federalnym prawem. A upieranie się Polski przy tym zapisie zniweczyłoby podpisanie całej umowy.

Podanie Polski do międzynarodowego trybunału w sytuacji, gdyby na przykład Amerykanie zestrzelili rakietę państwa rozbójniczego nad Rosją i tam doszłoby do zniszczeń, jest bardzo mało prawdopodobne. Mówimy o ułamkach promili – przekonuje urzędnik ministerstwa. Samo prawdopodobieństwo użycia rakiet jest według niego nikłe, a prawie niemożliwe jest by zestrzelona rakieta, która powinna spłonąć w atmosferze, mogła wyrządzić jakiekolwiek straty na ziemi.