Choć wciąż jesteśmy krajem o średnim wskaźniku samobójstw, tempo ich przyrostu jest u nas tak wysokie jak w Grecji - mówi "Rzeczpospolitej" prof. Maria Jarosz, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. W ostatnich latach liczba osób odbierających sobie życie wzrosła o około tysiąc rocznie.

To zaskakujące i bardzo niepokojące - podkreśla profesor, wyliczając, że od 2009 roku, gdy zaczął się kryzys, i w latach późniejszych liczba samobójstw zakończonych śmiercią zwiększyła się z 5000 do ponad 6 tys. rocznie. Popełnia je w Polsce już 17 osób na 100 tys. mieszkańców, a jeszcze dekadę temu było ich ok. 15 - dodaje socjolog.

Wskaźnik samobójstw jest najwyższy na wsi i w małych miasteczkach, a najniższy w dużych metropoliach - mówi prof. Jarosz. Jak dodaje, pewnie wynika to z tego, że po likwidacji ostatniego zakładu w małej miejscowości, pracy nie można już znaleźć, a w dużym mieście są większe możliwości.

W Polsce mamy do czynienia z największą nie tylko w Europie, ale i w świecie dysproporcją między samobójstwami mężczyzn i kobiet - wylicza socjolog. Obecnie 6 mężczyzn na 1 kobietę skutecznie odbiera sobie życie, a jeszcze w latach 90. i na początku XXI w. ta proporcja wynosiła 5-1. Teraz wysunęliśmy się na czoło. Uchodzimy za kraj silnych kobiet i coraz słabszych mężczyzn - mówi.

(MRod)