Sąd w Pajęcznie nie ogłosił wyroku w głośnej sprawie utonięcia czwórki dzieci w Warcie latem 2013 roku. Sąd postanowił wznowić proces, ponieważ na etapie wyrokowania wyszły na jaw braki w materiale dowodowym, które trzeba uzupełnić. Na ławie oskarżonych zasiadają 38-letnia matka dzieci Beata B. i 31-letnia asystentka rodziny Ilona B.

Proces toczy się za zamkniętymi drzwiami. Kolejny termin rozprawy wyznaczono 17 września, ale prawdopodobnie również wtedy nie zostanie ogłoszony wyrok w tej sprawie.

Matka dzieci, ze względu na stan zdrowia, została przesłuchana dopiero po kilku tygodniach od tragedii. Według śledczych kobieta zeznała wtedy, że dzieci bardzo chciały wykąpać się w rzece. Jak mówiła, w miejscu dzikiego kąpieliska było płytko i nie zdawała sobie sprawy, że w pewnej odległości od brzegu jest znacznie głębiej. Próbowała ratować dzieci, ale sama musiała trzymać się gałęzi, bo nurt rzeki był zbyt silny. Powołany przez prokuraturę biegły z zakresu ratownictwa wodnego, bezpieczeństwa osób pływających i uprawiających sporty wodne stwierdził, że kobiety przed dopuszczeniem dzieci do kąpieli nie dokonały rozeznania terenu i warunków panujących w Warcie. Biegły stwierdził także, że opiekunki nie zapewniły dzieciom indywidualnych zabezpieczeń, czyli tzw. rękawków do nauki pływania, nie sprawdziły umiejętności pływackich dzieci oraz dopuściły do przebywania w rzece jednocześnie większej liczby dzieci, niż mogły dozorować.

Prokuratura oskarżyła obie kobiety o nieumyślne spowodowanie śmierci dzieci. W śledztwie nie przyznały się do winy. Biegli psychiatrzy stwierdzili, że matka ma ograniczoną poczytalność, ale - według prokuratury - nie wyłącza to jej odpowiedzialności i może odpowiadać przed sądem. Warta w miejscu utonięcia dzieci jest szeroka i dość głęboka, jednak wielu okolicznych mieszkańców od lat korzystało z tego dzikiego kąpieliska.

Oskarżona matka dzieci Beata B. mówiła w środę dziennikarzom w sądzie, że jakikolwiek wyrok zapadnie w tej sprawie, jest niczym w porównaniu z bólem, który odczuwa, a ona poniosła już największą karę, bo straciła swoje dzieci. Kobieta mówiła, że nie może sobie darować, że poszła wtedy nad rzekę.

Tragedia nad rzeką

Do tragedii doszło w sierpniu 2013 roku w Trębaczewie w okolicach Działoszyna w Łódzkiem. Jak ustalono, Beata B. wypoczywała wraz z piątką swych dzieci i asystentką rodziny z opieki społecznej na dzikim kąpielisku nad Wartą. Nurt rzeki porwał czworo kąpiących się dzieci: 7-letnią Hanię, 11-letnią Kasię, 14-letniego Mieczysława i o rok starszego Andrzeja.

W dniu tragedii z rzeki wyłowiono trójkę rodzeństwa - niestety, mimo reanimacji nie udało się ich uratować. Ciało 14-latka odnaleziono dwa dni później niespełna pół kilometra od miejsca tragedii.

Matka dzieci była trzeźwa.

Rodzina była pod opieką Ośrodka Pomocy Społecznej ze względu na trudną sytuację materialną, miała przyznaną asystentkę rodziny. Tragicznego dnia asystentka również była nad rzeką. Zeznała, że opiekowała się na brzegu najmłodszym dzieckiem.

Prokuratura Rejonowa w Wieluniu zarzuciła kobietom m.in., że dopuściły do kąpieli dzieci bez rozeznania terenu i pomimo braku zdolności pływackich, a także pozwoliły na przebywanie w rzece większej liczbie dzieci, niż były w stanie dozorować.

Kobietom grozi do 5 lat więzienia. Proces toczy się za zamkniętymi drzwiami.

(edbie)