Nie wiadomo, kto ponosi odpowiedzialność za uszkodzenie gazociągu w Toruniu. Do zdarzenia doszło w poniedziałek; w mieście z powodu rozszczelnienia rury tworzyły się gigantyczne korki w kierunku na Gdańsk. Dziś trwa szukanie winnych, którzy najwyraźniej zapadli się pod ziemię.

Nagle się okazuje, że nie wiadomo, kto prowadził prace w ziemi, a jeżeli nawet, to nie wiadomo kto je zlecił. Toruńscy urzędnicy nie wydali nikomu pozwolenia na pracę w miejscu, gdzie doszło do uszkodzenia gazociągu. Wydali jedno, to prawda, ale kawałek dalej: To nie jest adres, pod którym doszło do uszkodzenia. Żadnego projektu zlokalizowanego pod tym adresem nie opiniowano - mówi Agnieszka Pietrzak, rzecznik Urzędu Miasta.

Winnych, co zrozumiałe, szukają gazownicy, którzy muszą od kogoś wyegzekwować pieniądze za poniesione straty. Oni także nie złapali nikogo na gorącym uczynku: Musimy to sprawdzić w dokumentach, a nie na ulicy w momencie awarii. A jak wynika z dokumentów, prace podobno prowadziła firma, która działa na zlecenie Telekomunikacji Polskiej i Neti. Operatorzy jednak zaprzeczają: Telekomunikacja Polska nie zlecała żadnych inwestycji przy ulicy Grudziądzkiej w Toruniu - mówi Maria Piechocka z TP SA. Odpowiedź Neti jest identyczna.

Ustalaniem, kto uszkodził rurę zajmuje się już toruńska prokuratura. Potencjalne zarzuty sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa spowodowania katastrofy brzmią bardzo poważnie. Nic dziwnego więc, że nikt nie chce przyznać się do winy.