Strzały z broni palnej słychać było w sobotę wieczorem w okolicach rezydencji Slobodana Miloszevicia. Odgłosy te dobiegały stamtąd po tym, jak policja zamknęła dostęp w pobliże okrążonej willi, usuwając stamtąd wcześniej gapiów i demonstrujących przeciwko zamiarowi aresztowania byłego jugosłowiańskiego dyktatora. Obecność na miejscu Ministra Spraw Wewnętrznych Serbii Duszana Mihajlovicia jest uważana za zapowiedź trzeciego szturmu na rezydencję i kolejnej próby aresztowania Miloszevicia.

Najwyższe władze serbskie zdają się być zdecydowane doprowadzić do aresztowania byłego prezydenta Serbii. "Wszyscy serbscy obywatele są równi wobec prawa, bez względu na ich obecną lub dawną pozycję" - powiedział premier Serbii Zoran Dzindzić. W podobnym tonie wypowiedział się prezydent Jugosławii - Voislav Kosztunica. "Nikt nie może być nietykalny. Każdy, kto strzela do policjantów musi zostać ukarany. Każdy, kto jest wzywany na przesłuchanie, powinien wywiązać się z tego obowiązku. Każdy, kto łamie prawo musi ponieść konsekwencje, bez względu na swoją pozycję, zasługi, czy rangę". Słowa te zostały wypowiedziane przez prezydenta po nadzwyczajnym posiedzeniu najwyższych władz republiki. Uczestniczył w nim również będący zwolennikiem Miloszevicia szef sztabu jugosłowiańskiej armii - generał Nebojsza Pavković. Serbskie władze oskarżyły go o pomoc w odparciu szturmu na willę eks-prezydenta. Jednak Pavković uznał to za pomówienie. Zdaniem doradcy Kosztunicy - Predraga Simicia na posiedzeniu zapadły decyzje o szybkim, siłowym rozwiązaniu sprawy aresztowania Miloszevicia, władze obawiają się jednak rozlewu krwi. Zwolennicy byłego prezydenta zdeccydowani są bowiem bronić go przed aresztowaniem. "Jesteśmy gotowi oddać życie w obronie Slobodana Miloszevicia" - deklaruje Sinisa Vucinić - przywódca "Gwardii Ludowej" - ruchu złożonego z lewicowych działaczy jugosłowiańskich partii. Od początku marca gwardziści urządzali demonstracje na znak poparcia dla byłego prezydenta, a - jak twierdzi serbskie ministerstwo spraw wewnętrznych - ostatniej nocy przyczynili się do odparcia szturmu policji na willę byłego serbskiego prezydenta. W ataku tym zostało rannych trzech policjantów. Od tamtej pory posiadłość Miloszevicia jest otoczona podwójnym kordonem policyjnym. W pobliżu pikietuje około tysiąca przeciwników aresztowania. Padają hasła: "Zdrajcy" i "Slobo- nie oddamy cię". Próbę aresztowania byłego prezydenta potępił też brat Miloszevicia - Borislav, który był ambasadorem Jugosławii w Rosji. "Uważam, że ten krok jest dużym błędem. Obecne władze serbskie udowodnią jedynie jak są marne i słabe. Są gotowe sprzedać każdego za garść dolarów.” – stwierdził Borislav Miloszević. Obecny szef państwa Vojislav Kosztunica nakazał wszystkim oddziałom wojskowym, by opuściły posiadłość Miloszevicia."Dostaliśmy taki rozkaz" - przyznał szef sztabu jugosłowiańskiej armii - generał Nebojsza Pavković w wywiadzie dla stacji telewizyjnej B 92-a. Generał odrzucił jednocześnie oskarżenia serbskiego rządu, że wojsko pomogło ochroniarzom Miloszevicia w odparciu szturmu specjalnej jednostki policyjnej. Pavković jest jednym z popleczników Miloszevicia, który do tej pory zachował swoje stanowisko. "Władze Serbii wyrażają swoje niezadowolenie z postawy niektórych członków sztabu generalnego i dowódców Brygady Ochronnej w jugosłowiańskiej armii, którzy systematycznie uniemożliwiają organom Republiki wykonywanie obowiązków" - mówił na konferencji prasowej premier serbskiego rządu Zoran Dzindzić. Zadaniem Brygady Ochronnej jest pilnowanie budynków jugosłowiańskich władz oraz wysokich przedstawicieli tego kraju. Taką ochronę miała również willa Miloszevicia. Pat w sprawie losów byłego prezydenta trwa już od poprzedniej nocy. Po nieudanym szturmie na willę Miloszevicia teren został otoczony podwójnym kordonem policyjnym. Wiadomo, że w budynku znajdują się duże ilości broni, a Miloszević zapowiada, że się nie podda. Poza kordonem zebrał się duży tłum przeciwników aresztowania Miloszevicia.

Reakcja Stanów Zjednoczonych

To co dzieje się w stolicy Jugosławii, szczególnie uważnie obserwowane jest w USA. Upływające wczoraj amerykańskie ultimatum dotyczące działań w sprawie Miloszewicia wiąże się z terminem podjęcia przez administrację Busha decyzji w sprawie 50 milionów dolarów pomocy dla Jugosławii. W ubiegłym roku Kongres przyznał 100 milionów przy czym połowa dotarła do Belgradu bez żadnych warunków. Przekazanie drugiej połowy jest zależne od uznania przez Biały Dom, że Jugosławia współpracuje z międzynarodowym Trybunałem w Hadze. Amerykanie nie żądają aż wydania Miloszewicia, ale nie wiadomo czy jego aresztowanie pod zarzutem korupcji i osądzenie w kraju byłoby wystarczające. Sprawa jest tym poważniejsza, że nie dostosowanie się Belgradu do tych wymagań nie tylko pozbawiłoby Jugosławię pomocy amerykańskiej, ale także zablokowało pieniądze z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. W samym Waszyngtonie nie ma pełnej zgodności co robić. Jak pisze dziś "The Washington Post" Departament Stanu raczej skłania się do kontynuowania pomocy dla Belgradu. Nie ma jednak pewności czy bez aresztowania Miloszewicia Kongres się z tym zgodzi. Trzeba więc czekać na wieści z Belgradu. Specjaliści od spraw europejskich z pewnością dziś tam nie śpią.

foto EPA

23:05