Do środy rano może potrwać akcja dogaszania pogorzeliska po pożarze hal produkcyjnych na terenie dawnych zakładów Wifama w Łodzi. Straty - według szacunków strażaków - mogą sięgać nawet 20 mln złotych. Według śledczych prawdopodobną przyczyną pożaru była eksplozja butli z gazem zasilającej wózek widłowy.

Łódzka prokuratura ustala przyczyny i okoliczności zdarzenia. Ponadto - jak powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania - badamy, czy zapewnione zostały wszelkie reguły bezpieczeństwa. Sprowadzenie pożaru w takich rozmiarach jest przestępstwem. Za jego nieumyślne spowodowanie grozi kara do 5 lat, a za umyślne - do 10 lat więzienia. Przesłuchani zostali pierwsi świadkowie. Gdy to będzie możliwe, przeprowadzone zostaną oględziny z udziałem ekspertów.

Ogień pojawił się po godz. 3 w najmniejszej z trzech hal, które spłonęły. Prawdopodobnie doszło tam do wybuchu butli z gazem, zasilającej wózek widłowy. Przed przyjazdem strażaków ogień próbowali ugasić pracownicy nocnej zmiany. Nie udało im się. Nikt nie doznał obrażeń; 17 osób zdążyło się ewakuować.

Gdy strażacy przyjechali na miejsce, budynek stał już w ogniu, pożar zaczynał trawić sąsiednie obiekty. W jednej z hal znajdował się warsztat samochodowy, w kolejnych zgromadzone były maszyny i materiały do produkcji wyrobów z tworzyw sztucznych i tzw. foli spożywczej, kartony oraz inne łatwopalne produkty, co sprawiło, że ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Nad miastem przez kilka godzin unosiła się chmura dymu. W trakcie akcji ewakuowano ok. 50 osób z pobliskiego hotelu. Nad ranem pracownicy i właściciele hurtowni m.in. tkanin, znajdujących się w sąsiednich budynkach, ratowali towary. Według służb medycznych, kilka osób doznało niegroźnych stłuczeń czy poparzeń.

Strażacy opanowali pożar po ośmiu godzinach akcji gaśniczej, w której brało udział ponad 30 zastępów strażaków, w tym jednostki spoza Łodzi. W jej trakcie jeden ze strażaków został ranny - po przebadaniu przez lekarza ratownik został zwolniony do domu. Dymem podtruł się także jedna z pracownic firmy, w której wybuchł ogień.

Jeszcze przez wiele godzin trwać będzie akcja dogaszania zgliszczy. Strażacy uważają, że gdyby zostali wcześniej powiadomieni, to pożar zostałby szybciej ugaszony. W czasie akcji mieli także problemy ze zbyt małym ciśnieniem wody; była ona dowożona z całego miasta cysternami i samochodami pożarniczymi. Powodowało to duże utrudnienia w ruchu w okolicach pożaru.

Rzecznik łódzkich strażaków przyznał, że to największy pożar w Łodzi od kilku lat. Trwa szacowanie strat przez właścicieli firm; mogą one być wielomilionowe. Budynki hal trzeba będzie rozebrać.

Na razie strażacy nie chcą wypowiadać się o przyczynie pożaru. Ma je zbadać specjalna komisja.