Nad ranem Amerykanie ponownie zaatakowali Kabul i Dżalalabad. W obu miastach słychać było po kilka potężnych eksplozji. Dżalalabad jest bombardowany po raz pierwszy od czterech dni. Wszystko wskazuje na to, że celem uderzenia były atakowane już wcześniej zachodnie obrzeża miasta, gdzie znajduje się część instytucji rządzących Afganistanem Talibów.

Wokół Dżalalabadu, w pobliskich górach mają się też znajdować obozy szkoleniowe al Qaedy, terrorystycznej siatki Osamy Bin Ladena. Zaprzeczają temu rozgoryczeni mieszkańcy wioski Khorum, gdzie według Talibów, w ubiegłotygodniowych nalotach zginęło dwustu cywilów. Talibowie tymczasem po raz kolejny postawili warunki ewentualnego wydania Osamy bin Ladena. Zostały one jednak kategorycznie odrzucone przez prezydenta George'a W Busha. "Nie ma w ogóle o czym dyskutować. Powiedziałem im dokładnie co muszą zrobić. Nie ma w ogóle mowy o rozważaniu czy bin Laden jest winny czy nie. Wiemy że jest winny. Musi zostać wydany. Jeśli chcą zakończenia amerykańskiej akcji zbrojnej muszą spełnić moje warunki. Jeśli mówię, że nie będzie negocjacji, to oznacza, że negocjacji nie będzie" - mówił stanowczo George W. Bush, na gorąco komentujący propozycje Talibów tuż po wyjściu z samolotu, którym powrócił z Camp David do Waszyngtonu. Amerykańskie bomby i rakiety spadają nie tylko na Kabul. Silne eksplozje wstrząsnęły również Dżalalabadem. Ale cel numer jeden to stolica Afganistanu i co podkreśla katarska telewizja Al-Jazeera pozycje Talibów na linii frontu na północ od Kabulu. Zaledwie czterdzieści kilometrów od afgańskiej stolicy są już bowiem wojska opozycyjnego Sojuszu Północnego. Nic jednak nie wskazuje na to, by zamierzały wkrótce uderzyć na Kabul. Minister spraw zagranicznych Sojuszu Abdullah Abdullah jasno dał do zrozumienia, że najpierw Sojusz chciałby zawrzeć polityczne porozumienie w sprawie przyszłego rządu Afganistanu, po obaleniu reżimu Talibów. Sojusz widzi tu rolę dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. W Afganistanie jest nasz specjalny wysłannik Piotr Sadziński posłuchaj jego relacji:

Wojska opozycyjnego Sojuszu Północnego, dozbrajane w ostatnich tygodniach między innymi przez Rosję i Iran mogą odegrać istotną rolę w razie ewentualnej akcji amerykańskich sił lądowych w Afganistanie. Jak pisze w najnowszym wydaniu tygodnik „Newsweek” taka akcja może się rozpocząć już w tym tygodniu, choć prawdopodobnie wciąż nawet Pentagon nie wie jak miałaby wyglądać. Cywilne kierownictwo Pentagonu - przede wszystkim jego szef Donald Rumsfeld - chce podjęcia zdecydowanych kroków potrzebnych administracji między innymi w staraniach o utrzymanie poparcia opinii publicznej. Generałowie wahają się jednak przed wysłaniem swoich najlepszych oddziałów w trudny teren bez dostatecznego choćby rozpoznania, a plan operacji wciąż nie jest gotowy. Wywiad pakistański nie mógł lub nie chciał pomóc. Wydaje się więc, że przynajmniej na początku działań w Afganistanie siły specjalne będą się zajmować głównie rozpoznaniem. Zadanie schwytania lub zabicia bin Ladena wydaje się - jak pisze "Newsweek" niemożliwe do wykonania bez poważnych działań dyplomatycznych, wywiadowczych i zapewne sporego łutu szczęścia. CIA próbuje przekupstwem skłonić lokalnych liderów do zerwania z Talibanem i poprowadzenia Amerykanów do kryjówki bin Ladena. Być może trzeba będzie im ponadto zaoferować jakiś udział w przyszłej władzy. Ostatnio pojawiły się plotki, że szef al-Qaedy ukrywa się raczej w jakiś zaludnionych slumsach niż w jaskini na odludziu. Na froncie dyplomatycznym tymczasem administracja - zdaniem "Newsweeka" - przygotowuje poważne wystąpienie, w którym ma wezwać Izrael i Autonomię Palestyńską do poważnych ustępstw w bliskowschodnim procesie pokojowym.

foto Archiwum RMF

22:50