Premier Donald Tusk 16 lipca w Brukseli zdał sobie sprawę, że może nie mieć wyjścia i zostanie następnym przewodniczącym Rady Europejskiej; ten scenariusz stał się niedługo faktem - ujawnia minister ds. europejskich Piotr Serafin. Przyznaje, że sam nie wie, kiedy Donald Tusk podjął ostateczną decyzję o tym, że przyjmie nową funkcję.

Serafin, był bezpośrednio zaangażowany w negocjacje unijne i po raz pierwszy zdecydował się opowiedzieć o ich kulisach w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Było dla nas absolutnie jasne, gdy myśleliśmy o całej strategii negocjacyjnej Polski, że nie może ona opierać się na poszukiwaniu posady dla tego, czy innego Polaka. Cel był inny: polski wpływ na bieg spraw w Europie musi być jeszcze większy niż do tej pory. Kluczem zaś było uznanie przez wszystkich zasady, że jedna z puli tych najważniejszych funkcji w Europie powinna przypaść obywatelowi z nowych państw członkowskich UE - tłumaczy. 16 lipca nie ulegało wątpliwości, że największe wsparcie na wysokiego przedstawiciela ds. zewnętrznych - szefa unijnej dyplomacji - uzyskała włoska minister spraw zagranicznych Federica Mogherini. W tej sprawie był jednolity front Włoch, Francji i Niemiec. To znacząco ograniczało, choć jeszcze nie eliminowało, szanse krajów z Europy Środkowo-Wschodniej na uzyskanie tej funkcji. Skoro jednak wysoki przedstawiciel miał być z Włoch, to przewodniczący Rady Europejskiej powinien być z naszego regionu. Ale w lipcu wciąż nie było powszechnej europejskiej zgody, co do tej, zdawałoby się oczywistej, zasady - relacjonuje polityk. Przytacza też ciekawe wydarzenie z posiedzenia Rady Europejskiej 16 lipca. Premierzy najpierw na szczycie Europejskiej Partii Ludowej, a potem na spotkaniu Grupy Wyszehradzkiej podchodzili do polskiego premiera i mówili mu: "może nie chcesz, ale powinieneś i to jest twój obowiązek". To był moment przełomowy. Myślę, że premier Donald Tusk już wiedział, że będzie musiał zmierzyć się z niezwykle ważną decyzją. Wcześniej chyba nie bardzo mi wierzył, że to oczekiwanie, że ma przewodzić całej UE jest niemal powszechne - opowiada.

Serafin przyznaje, że nie wie dokładnie, kiedy Donald Tusk podjął ostateczną decyzję ws. przyjęcia nowej funkcji. W czwartek wieczorem, tuż przed szczytem w Brukseli, nie miałem jeszcze pewności, jaka jest jego decyzja. Być może przesądzające było spotkanie u prezydenta Bronisława Komorowskiego. Bo w piątek miałem już wrażenie, że pracuję z premierem, który jeżeli pojawi się takie oczekiwanie wobec niego, odpowie na nie pozytywnie - mówi. Tuż przed szczytem UE 30 sierpnia wielu przywódców dzwoniło do premiera mówiąc, że chciałoby pracować z nim w tej roli. Nam najbardziej zależało - i premier w zasadzie uzależniał od tego swoją decyzję - aby to poparcie było jednomyślne i powszechne. I właśnie to Herman van Rompuy musiał sprawdzić w pozostałych 27 stolicach europejskich. Ale element niepewności był jeszcze na samej Radzie Europejskiej. W sobotę najważniejsze było uniknięcie napięcia pomiędzy europejskimi partiami politycznymi w sprawach wyboru szefa Rady Europejskiej. Szef Rady Europejskiej nie powinien mieć koloru partyjnego - podkreśla.

(mn)