Opanowana sytuacja pożarowa w kopalni "Mysłowice". Pod ziemią spadły stężenia niebezpiecznych gazów. Sprawą pożaru zajmuje się Okręgowy Urząd Górniczy.

Pożar wykryli wczoraj inspektorzy urzędu górniczego. Spowodowany był najprawdopodobniej tak zwanym samozagrzaniem się węgla. To nie była rutynowa kontrola. Kontrolerzy zostali tam wysłani przeze mnie - mówi Jerzy Kolasa, dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach.

Urządzenia pomiarowe wykazały dwukrotne przekroczenia  dopuszczalnych stężeń trujących gazów. Dlatego podjęto decyzję o rozpoczęciu akcji ratowniczej, a 27 pracujących w tym rejonie kopalni górników wycofano.

Na szczęście okazało się, że nie trzeba budować tam izolacyjnych. Do opanowania sytuacji wystarczyło m.in. wtłoczyć w to miejsce wodę i pyły dymnicowe. Po południu stężenia gazów w tym rejonie spadły i są już poniżej dopuszczalnych norm - mówi Wojciech Jaros z Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należy kopalnia.

Okręgowy Urząd Górniczy rozpoczął dochodzenie w sprawie pożaru. Chodzi o wyjaśnienie dlaczego pracownicy kopalni nie powiadomili Urzędu o zagrożeniu.

Żadnego zagrożenia nie było. Podwyższone stężenia obserwowaliśmy od soboty. Zaczęliśmy też akcję profilaktyczną. Dopiero w czasie kontroli pracowników z urzędu górniczego w jednym  z miejsc urządzenia wykazały wyraźne przekroczenie stężeń - wyjaśnia Wojciech Jaros.

Pożar w kopalni "Mysłowice" w terminologii górniczej nazywa się pożarem endogenicznym. Nie ma wówczas płomieni, natomiast specjalistyczna aparatura wykazuje podwyższone stężenia trujących gazów. Najczęściej pożar taki gasi się budując specjalne tamy, które odcinają dany rejon od reszty kopalni. Odcięcie dopływu powietrza powoduje, że pożar gaśnie. Zdarza się, że do takiego zamkniętego rejonu kopalni nie wchodzi się nawet przez kilka miesięcy.

Jutro ma zapaść decyzja, czy w kopalni "Mysłowice" akcja ratownicza zostanie zakończona.