Przymusowa mediacja to etap, który będzie musiała przejść para małżonków, chcących się rozwieść. Takie utrudnienie dla rozstających się chce wprowadzić Ministerstwo Sprawiedliwości.

Mediacja miały dojść do skutku jeszcze przed skierowaniem wniosku rozwodowego do sądu. Jej celem byłoby nakłonienie małżonków do zmiany decyzji i utrzymanie rodziny.

Krytycy propozycji mówią o ideologizacji prawa. To próba pozbawienia małżonków części ich swobód – mówi prawniczka, Anna Wojciechowska-Nowak. Jest bardzo wątpliwe, żeby osoby, które nie mają woli pojednania się, rzeczywiście do tego pojednania doszły pod wpływem przymusowej instytucji mediacji - tłumaczy i dodaje: Idea mediacji opiera się na obopólnej zgodzie. Założenie, że mediacja ma być skuteczna, musi opierać się na tej zgodzie, w przeciwnym razie mediacja zwyczajnie mija się z celem.

A dodatkowy etap poprzedzający rozwód może trwać nawet kilka miesięcy i pociągnąć małżonków za kieszeń. Najgroźniejsze może być jednak samo opóźnienie – zwłaszcza, gdy powodem rozstania jest przemoc czy alkoholizm. Tu każdy dzień trwania małżeństwa może mieć katastrofalne skutki. Ale dla ministerstwa i wspierających go konserwatywnych prawników najważniejsza jest rodzina – choćby tylko na papierze.

W olsztyńskim sądzie na orzeczenie rozwodu czeka się średnio 7 miesięcy – przymusowa mediacja najpewniej ten okres wydłuży. W Olsztynie jednak, po zniesieniu półtora roku temu rozpraw pojednawczych, sędziowie już teraz kierują rozstające się pary do mediatora. Sędzia Waldemar Pałka stara się dostrzec w mediacji pozytywy. - Małżonkowie mogą w postępowaniu mediacyjnym porozumieć się co do sposobu rozwiązania małżeństwa, co do sprawowania pieczy nad dziećmi, co do wysokości alimentów. W wielu wypadkach pomoże to szybciej zakończyć sprawę - tłumaczy.