Warszawska prokuratura okręgowa podjęła na nowo umorzone śledztwo w sprawie poturbowania kilkunastu kobiet przez narodowców, uczestników Marszu Niepodległości, który przechodził ulicami Warszawy w listopadzie dwa lata temu. Nakazał to sąd, a także prokuratura regionalna po uznaniu zażaleń na kuriozalne umorzenie postępowania.

Prokurator prowadzący zlecił policji ustalenie, kto konkretnie brał udział w ataku na kobiety protestujące przeciwko przemarszowi narodowców. Funkcjonariusze muszą ustalić tożsamość tych osób, a także potwierdzić, jakich konkretnie czynów się dopuściły.

Nie ma natomiast decyzji o publikacji wizerunków napastników - podobnie zresztą, jak w drugim ze śledztw prowadzonych w sprawie propagowania zakazanych treści podczas tego samego marszu. W tym postępowaniu od półtora roku trwają bezskuteczne próby zidentyfikowania sprawców przestępstw. Dotąd nikt nie usłyszał zarzutów.

Śledztwo umorzone, choć nie zidentyfikowano napastników

Do pobicia doszło podczas  Marszu Niepodległości 2017 w Warszawie: kilkanaście kobiet z ruchu Obywatele RP i Strajku Kobiet rozwinęło transparent "Faszyzm Stop", ale uczestnicy marszu zniszczyli baner, więc kontrmanifestantki usiadły na jezdni i skandowały antyfaszystowskie hasła. Wtedy zostały zaatakowane: były kopane, bite pięściami i opluwane.

31 sierpnia 2018 prokuratura zdecydowała o umorzeniu śledztwa w tej sprawie.

W oficjalnym komunikacie prokuratury, który otrzymał Krzysztof Zasada, możemy przeczytać m.in., że... obrażenia kobiet nie były duże.

Ponadto w wielu przypadkach można mówić jedynie o naruszeniu nietykalności cielesnej, a takich przestępstw nie ściga się z urzędu, a jedynie w trybie prywatno-skargowym. Podobnie dzieje się w przypadku znieważenia.

Co jednak ciekawe - jak ujawnili reporterzy śledczy RMF FM - prokuratura w 2018 roku podjęła decyzję o umorzeniu śledztwa bez przesłuchania napastników, a nawet ich zidentyfikowania. Mimo to śledczy w uzasadnieniu umorzenia tłumaczyli m.in., co kierowało agresywnymi uczestnikami Marszu.

Prokuratorzy podkreślili m.in., że - aby można było ścigać sprawców z urzędu - musieliby oni... działać umyślnie. Śledczy natomiast stwierdzili - pytanie, na jakiej podstawie - że "zachowania napastników nie były objęte umyślnością".

Prokuratura bez przesłuchania napastników stwierdziła również, że "zamiarem atakujących nie było pobicie", co więcej: nie mieli zamiaru spowodować skutku "w postaci narażenia pokrzywdzonych na utratę życia, ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub naruszenia czynności narządu powyżej siedmiu dni".