„Wiedziałem, że jestem niewinny, ale to był trudny dla mnie czas. Przez pół roku nie spałem. Sytuacja była dla mnie przykra, ale brałem wszystko na klatę. Dla mnie od początku było jasne, że jest to prowokacja” – mówi „Faktowi” Marek Bukowski. Kilka dni temu warszawska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie posiadania przez niego 4 gramów marihuany. "Na zniszczeniu takiego człowieka o takiej opinii jak ja, w tak konkretny sposób, można zarobić dużo pieniędzy. Około kilkudziesięciu tysięcy złotych" - zauważa aktor.

To była prawdziwa opresja, czułem się jak pod średniowiecznym pręgierzem: każdy mógł obrzucić mnie błotem - wspomina znany aktor. W moim samochodzie znaleziono marihuanę. Ale ja byłem trzeźwy. Zrobiono badania moczu, które wykazują obecność marihuany do dwóch lat po zażyciu. Wykazały, że byłem czysty. Nigdy nie byłem karany i mam opinię raczej dobrą, nie jestem żadnym polskim Charliem Sheenem. Nie mam na swoim koncie żadnych afer, nikt nie wziął po uwagę mojego życiorysu. Niektórzy zrównali mnie z ziemią - zauważa.

Mam swoje podejrzenia. Ale na razie najważniejsze jest, że były i są dowody, że cała sprawa została sfingowana. Był telefon do policji, że jadę z narkotykami. Byli fotoreporterzy na miejscu. Sugerowano, że niby mam wrogów. Ale moim zdaniem najbardziej prawdopodobny jest motyw finansowy - mówi "Faktowi" Bukowski. Chcę rozliczyć tych, którzy zrobili mi krzywdę. Została obrażona moja rodzina. Wiem, że ktoś zarobił na mojej krzywdzie mnóstwo pieniędzy i musi je teraz oddać - zapowiada.

Aktor przyznaje, że afera z marihuaną odbiła się na jego życiu zawodowym. Zdarzyły się takie sytuacje, że miałem coś robić, ale potem kontrakt nie był realizowany. Niektórzy mówili nawet wprost, o co chodzi - zdradza. Na szczęście producenci, którzy mnie znali, od początku mówili, że to jest nonsens i nie będą sobie zawracać tym głowy - zastrzega.

W czwartkowym "Fakcie" także:

- Dla posła 30 tys. zł, dla zwykłego Polaka 3 tys. zł

- Dziadek płacze ze szczęścia, bo wnuczka żyje

(mn)