W trakcie mojego urzędowania nie dochodziło do uchybień - zapewniał Kazimierz Marcinkiewicz posłów z komisji śledczej ds. nacisków. Powiedział też, że nie ma wiedzy, która mogłaby zainteresować komisję.

W trakcie swobodnej wypowiedzi Marcinkiewicz przedstawił tło powstania swojego rządu i "atmosferę pracy", żeby pokazać, że gdy był premierem nie miało miejsce żadne zdarzenie, które mogłoby pomóc w wyjaśnieniu spraw, którymi zajmuje się komisja. Przez kilkanaście minut chwalił się osiągnięciami Rady Ministrów, którą kierował.

Szef komisji Andrzej Czuma w pewnym momencie zwrócił uwagę, ze Marcinkiewicz powinien mówić na temat prac komisji. W moim odczuciu nie wydarzyły się żadne zdarzenia, które mogłyby świadczyć o naciskach, niedociągnięciach, łamaniu praw - powiedział Marcinkiewicz.

Dodał, że być może doszło do dwóch drobnych spraw, które są już wyjaśnione i - jak zaznaczył - nie znaleziono w nich znamion przestępstwa.

Jedno zdarzenie, które opisał były premier, miało miejsce w 2005. Jak relacjonował, ówczesny szef ABW Witold Marczuk spotkał się z nim i poinformował, że prezydent-elekt Lech Kaczyński poprosił go o dokumenty jego dotyczące. Szef ABW poinformowali, że odmówił przekazania dokumentów (...) Szef ABW postąpił prawidłowo. Nie doszło do uchybień prawa - zaznaczył Marcinkiewicz.

Drugi "incydent", który opisał Marcinkiewicz, miał miejsce wiosną 2006 roku. Wówczas minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przekazał akta sprawy tzw. afery węglowej prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ta sprawa też była badana i nie znaleziono tu uchyleń prawnych - ocenił.