Prokuratura i policja zakończyły w nocy prace na miejscu wczorajszej tragedii w Kielcach. W jednym z mieszkań 43-letni mężczyzna znalazł zwłoki swoich dzieci, a także ciężko ranną żonę. W tej sprawie na razie nikogo nie zatrzymano.

Prokuratura i policja zakończyły w nocy prace na miejscu wczorajszej tragedii w Kielcach. W jednym z mieszkań 43-letni mężczyzna znalazł zwłoki swoich dzieci, a także ciężko ranną żonę. W tej sprawie na razie nikogo nie zatrzymano.
Do tragedii doszło w tym bloku /Józef Polewka /RMF FM

Wstępnie wykluczono udział osób trzecich. Mieszkanie, w którym mężczyzna dokonał makabrycznego odkrycia, było zamknięte od wewnątrz.

15-letnia córka, 5-letni syn i kobieta mieli liczne rany kłute. Stan 41-letnie matki jest ciężki, ale stabilny. Utrzymywana jest w stanie śpiączki farmakologicznej.

W mieszkaniu zabezpieczono różne przedmioty, w tym prawdopodobnie narzędzie zbrodni. Śledczy mają też dostęp do wielogodzinnego nagrania z monitoringu kamer umieszczonych w bloku i na osiedlu. 

Według informacji prokuratury, w momencie kiedy doszło do tragedii, mężczyzny nie było w mieszkaniu. Został przesłuchany i wypuszczony z prokuratury, ale nie może wrócić do domu, bo śledczy zaplombowali mieszkanie na potrzeby kolejnych ewentualnych działań. 

Prokuratura - mimo że wstępnie ustaliła, iż w mieszkaniu była jedynie kobieta i jej dzieci, sprawdza, czy w sprawę mogą być zamieszane inne osoby. Samo zdarzenie rozegrało się między trzema osobami, które przebywały wewnątrz mieszkania. To oczywiście wstępna wersja. Nie wykluczamy, że zdarzenie miało inny przebieg, że mogą być w to zdarzenie zamieszane także inne osoby. Będziemy dążyć do ustalenia, czy tak przypadkiem nie jest. Trwają przesłuchania osób, które mogą mieć wiedzę nt. tej rodziny, nt. tego, co mogło się tam zdarzyć - mówi rzecznik prokuratury okręgowej w Kielcach Daniel Prokopowicz. 

Na dzisiejsze popołudnie i wieczór zaplanowano sekcje zwłok dzieci. Wyniki poznamy jutro.

Według informacji z prokuratury rodzina pochodziła z Wrocławia. Do Kielc przeprowadziła się kilka lat temu. Sąsiedzi przyznają, że nie znają rodziny, w której doszło do tragedii.

(mpw)