Kilkaset osób wzięło udział w manifestacji na placu Zamkowym w Warszawie, która była wyrazem solidarności z represjonowanymi opozycjonistami na Białorusi. Podobne wydarzenie zorganizowano również w Łodzi, gdzie wzdłuż ulicy Piotrkowskiej utworzono "żywy łańcuch" ludzi.

Na palcu Zamkowym w Warszawie zgromadzili się głównie Białorusini mieszkający w Polsce. Dziennikarzowi RMF FM Mariuszowi Piekarskiemu powiedzieli, że liczą na bardziej radykalne kroki Unii Europejskiej m.in na bardziej dotkliwe sankcje ekonomiczne wymierzone w reżim Łukaszenki.

Protestujący domagali się również uwolnienia dziennikarza Ramana Pratasiewicza oraz innych więźniów politycznych na Białorusi.

Uczestnicy demonstracji przyszli z transparentami w języku białoruskim, angielskim i polskim. W śród haseł były m.in. "Północna Korea w środku Europy", "Łukaszenka odejdź", "Maryja Kalesnikawa (białoruska opozycjonistka - red.) bohaterka". Nad głowami demonstrujących powiewały biało czerwono białe flagi, a także sztandary w polskich barwach narodowych. Skandowano "Wolna Białoruś".

W wiecu wzięli udział rodzice aresztowanego opozycyjnego dziennikarza białoruskiego Ramana Pratasiewicza, Natalia i Dzmitry Pratasiewicz. 

Chciałabym, aby Łukaszenka usłyszał mój głos - powiedziała matka. Zwracając się do prezydenta Białorusi zadała pytanie: Za co nasi chłopcy i dziewczynki, studenci, lekarze siedzą w więzieniach?

Podkreśliła, że jej syn Raman i jego partnerka zostali uwięzieni, bo walczyli o wolność słowa. Wezwała również społeczność międzynarodową o pomoc w odzyskaniu wolności dla jej syna oraz wszystkich więźniów politycznych na Białorusi. 

Proszę wszystkie kraje Unii Europejskiej, Stany Zjednoczone o pomoc w uwolnieniu Ramana i Sofii (Sapiegi - partnerki dziennikarza - red.) oraz wszystkich innych uwięzionych - zaapelowała.

Chcemy żyć w wolnym kraju, w kraju, w którym każdy ma prawo wyrażać swoje przekonania, a nie w kraju, w którym za reportaż skazują na 12-18 lat więzienia - powiedział ojciec Ramana Dzmitry Pratasiewicz.

Łańcuch Solidarności z Białorusią w centrum Łodzi

Białorusini i Polacy utworzyli w Łodzi "żywy łańcuch" ludzi w ramach solidarności z Białorusią. Demonstranci stali wzdłuż ulicy Piotrkowskiej z historycznymi białoruskimi flagami i transparentami domagając się m.in. uwolnienia więźniów politycznych reżimu Łukaszenki. Białorusini podczas manifestacji nie ukrywali wzruszenia.

Chcemy po prostu normalnie żyć u siebie, tak jak normalnie żyjemy tutaj, w Polsce, w Łodzi. Nie chcemy białoruskiej dyktatury - powiedział mieszkający w Łodzi historyk Wadim Szyszko. 

Na emigracji nie jest łatwo, teraz pracuję w fabryce, ale nie narzekam - zaznaczył. Mamy nadzieję, że wkrótce u nas będzie można żyć tak jak u was - podkreślił.

Mieszkałem w wielu państwach, m.in. w Niemczech, w Republice Czeskiej, teraz jestem w Polsce - mówił Szyszko i dodał, że łodzianie są wobec Białorusinów bardzo przychylni. 

Mnie podobało się również w Niemczech, bo jestem z natury uporządkowany, ale tu w Polsce też czuję się dobrze. Łączy nas przecież historia, a to moja pasja i mój zawód - podkreślił.

Żądamy uwolnienia więźniów politycznych, których liczba, jak podają niezależne źródła, od ubiegłorocznych manifestacji wzrasta - przypomniał pan Paweł, łódzki przedsiębiorca, który przyszedł na Piotrkowską z córką Magdaleną. 

To niepojęte, jak w XXI wieku Europa może godzić się na takie rzeczy, jak porwanie Ramana Pratasiewicza wraz z partnerką i więzienie naszych rodaków Andżeliki Borys oraz Andrzeja Poczobuta - zwracała uwagę pani Magda.

Manifestacja w Łodzi przebiagała w sposób bardzo uporządkowany - powiedział jeden z policjantów zabezpieczających zgromadzenia.

Kiedy demonstranci, z zachowaniem wymogów sanitarnych - w maseczkach i w dystansie - stanęli wzdłuż ulicy, zaczęli skandować "Żywie Biełoruś", a wtórowali im będący wówczas na Piotrkowskiej łodzianie.

Co dzieje się na Białorusi?

Na Białorusi od 9 sierpnia 2020 roku odbywają się akcje protestacyjne, których uczestnicy domagają się odejścia Łukaszenki i rozpisania nowych, uczciwych wyborów. Służby aresztowały już wielu działaczy opozycyjnych. 

23 maja samolot relacji Ateny-Wilno linii Ryanair został zmuszony do lądowania w Mińsku z powodu rzekomego ładunku wybuchowego na pokładzie. Władze Białorusi potwierdziły, że poderwały myśliwiec MiG-29 do pasażerskiej maszyny. Według nieoficjalnych informacji grożono zestrzeleniem samolotu.

Po lądowaniu w stolicy Białorusi zatrzymano tam Ramana Pratasiewicza, byłego współredaktora kanału Nexta, uznanego przez władze białoruskie za "ekstremistyczny". Władze Białorusi poszukiwały go listem gończym.

Z ponad ośmiogodzinnym opóźnieniem w niedzielę wieczorem samolot dotarł do Wilna. Oprócz Pratasiewicza na pokładzie nie było także jego partnerki i - według białoruskiego opozycjonisty Pawła Łatuszki - jeszcze czterech innych osób.

Działania Białorusi potępiło wiele państw, w tym Polska, zarzucając władzom w Mińsku złamanie prawa międzynarodowego, piractwo, "terroryzm państwowy" i "porwanie samolotu". 

Sankcje wobec Białorusi

W ramach sankcji wobec Białorusi zdecydowano m.in. o zakazie przelotów przez przestrzeń powietrzną UE dla białoruskich linii lotniczych oraz uniemożliwieniu im dostępu do portów lotniczych UE. Szefowie państw i rządów zaapelowali również do przewoźników lotniczych mających siedzibę w UE o unikanie przelotów nad Białorusią. 

Zamrożono ponadto unijne pieniądze dla Białorusi. Do 21 czerwca ma zostać przygotowany w Unii Europejskiej pakiet sankcji personalnych. Na tak zwaną czarną listę zostaną wpisani ci Białorusini, którzy brali udział w uprowadzeniu samolotu Ryanaira. Otrzymają oni zakaz wjazdu do Unii Europejskiej, a ich konta w europejskich bankach zostaną zamrożone.

Na wznowienie sankcji wobec Białorusi zdecydowały się także m.in. Stany Zjednoczone.