Prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie narażenia życia i zdrowia jednego z trzymiesięcznych bliźniąt leczonych onkologicznie w szpitalu przy ul. Spornej w Łodzi. Anestezjolog źle podał niemowlęciu lek, dziecko jest sparaliżowane. Medykowi grozi do pięciu lat więzienia. Wiadomo, że były też nieprawidłowości w leczeniu drugiego dziecka.

Prokuratura przeprowadziła już pierwsze czynności w sprawie; śledczy zwrócili się m.in. do szpitala o dokumentację medyczną. Policja na polecenie prokuratury przesłuchała także dyrekcję szpitala oraz ojca dziecka.

Przesłuchaliśmy dyrektora szpitala dziecięcego przy ul. Spornej - powiedział nam prokurator Krzysztof Kopania. Przesłuchiwany był jako osoba składająca doniesie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Przesłuchaliśmy także lekarza z tego szpitala. Został również powołany biegły z zakresu medycyny, który określi, jakie ewentualne błędy popełniono i jakie mogą one mieć skutki dla życia i zdrowia dziecka. Prokuratorzy planują kolejne przesłuchania.

Sprawa dotyczy jednego z trzymiesięcznych bliźniaków chorych na białaczkę, a leczonych w łódzkim szpitalu. Dzieci, które urodziły się w połowie stycznia, trafiły do placówki przy ul. Spornej 23 lutego. Miesiąc później 20 marca doszło do fatalnej pomyłki anestezjologa.

Z informacji przekazanych przez pełnomocnika rodziców trzymiesięcznych bliźniąt mecenas Marię Wentlandt-Walkiewicz wynika, że jedno niemowlę miało nieprawidłowo podany lek, który zamiast do żyły, trafił do kanału rdzenia kręgowego. Teraz dziecko jest sparaliżowane i w śpiączce - mówiła pani adwokat.

Także prokuratura potwierdza, że mogło dojść do błędu lekarza. Z dotychczasowych ustaleń, a przede wszystkim czwartkowych przesłuchań wynika, że mogło dojść do nieprawidłowego podania leku zamiast dożylnie - dokręgosłupowo - zaznaczył rzecznik prokuratury.

Jak jednak podkreśla w rozmowie z naszą dziennikarką mecenas Wentlandt-Walkiewicz, były też nieprawidłowości w leczeniu drugiego dziecka. Niemowlę straciło część noska, bo wdało się zakażenie. Z informacji, jakie docierają od lekarzy wynika, że będzie można dokonać rekonstrukcji nosa. Jak potwierdził nam rzecznik prokuratury, śledczy badają także i tę sprawę.

Wprawdzie do tragicznej pomyłki doszło prawie dwa tygodnie temu, ale rodzice bliźniąt nie zdecydowali się na wcześniejsze zawiadomienie prokuratury. Czekali na kroki, jakie podejmie dyrekcja szpitala. W środę kierownictwo placówki przekazało doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Dzień później prokuratura podjęła decyzję o wszczęciu postępowania w sprawie narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez osoby zobowiązane do opieki nad nim. Grozi za to kara do 5 lat więzienia. To jednak - zdaniem śledczych - nie przesądza o ostatecznej ocenie i kwalifikacji prawnej tego zdarzenia.

Rodzice skarżą szpital do sądu

Dotąd w kontaktach z dyrekcją szpitala, rodzicom nie udało się ustalić, kto odpowiada za okaleczenie niemowląt. Lekarze przerzucają się winą za błędy w leczeniu, a dyrekcja nie jest w stanie jednoznacznie wskazać osoby odpowiedzialnej. Dlatego rodzice zdecydowali się złożyć prywatny pozew do sądu przeciwko szpitalowi. Rodzice będą domagać się zadośćuczynienia w wysokości 180 tysięcy złotych za straty moralne i cierpienie, jakich doznał syn, któremu niewłaściwie podano lek. Natomiast dla drugiego chłopca, który stracił część nosa, będą chcieli uzyskać 100 tysięcy zadośćuczynienia. Celem prywatnego pozwu nie jest ustalenie, kto zawinił - wskazanie konkretnych osób i ich ukaranie - chodzi tylko o to, żeby szpital wziął odpowiedzialność za błędy w leczeniu - tłumaczy mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz. W sumie będą się domagać zadośćuczynienia w wysokości 280 tysięcy złotych.

Na razie rodzice nie rozważają przenoszenia bliźniaków do innego szpitala. Po pierwsze, dlatego że stan chorych na białaczkę dzieci na to nie pozwala, a po drugie - wydaje się mało prawdopodobne, aby lekarze popełnili kolejny błąd przy ich leczeniu.

Dyrektor do spraw medycznych szpitala przy ul. Spornej w Łodzi Zbigniew Jankowski odmówił wypowiedzi na temat możliwych błędów w leczeniu i doniesienia do prokuratury. Przez sekretarkę przekazał informację, że stanowisko zostało przedstawione w komunikacie, przesłanym faksem. Problem w tym, że do redakcji RMF FM nie dotarł żaden dokument na ten temat, a sekretarki głównego dyrektora i jego zastępcy nie wysyłały informacji ze stanowiskiem dyrekcji faksem, czy jakąkolwiek inną drogą.