Jeżeli Laboratorium Frakcjonowania Osocza wygra proces ze Skarbem Państwa, każdy Polak będzie musiał zapłacić ok. 10 złotych. Dlaczego? Bo koledzy pana prezydenta nie wybudowali fabryki frakcjonującej osocze w Mielcu.

Politycy toczyli zażarte boje o to kto zarobi na polskiej krwi. I choć brzmi to absurdalne, w Polsce biznes prowadzony na styku państwo-gospodarka to klasyka. A wszystko zaczęło się od konkursu na budowę fabryki w 1995 roku.

W konkursie starowały same polskie firmy, choć żadna nie umiała frakcjonować osocza i nie miała żadnego doświadczenia w tej sprawie. Doświadczenie bowiem mają koncerny zagraniczne, ale w tej grze były one jedynie partnerami nieznanych polskich spółeczek. Wszyscy wiedzą, że w Polsce lepiej mieć politycznych sojuszników.

Firma, która wygrała, miała w swoich szeregach przyjaciela prezydenta Kwaśniewskiego - Włodzimierza Wapińskiego, który lobbował w tej sprawie i to przez kilka lat. Spotkania, bankiety, kolacje. A wszędzie te same twarze.

Wapiński nie przewidział tylko jednej rzeczy – że ktoś może mieć jeszcze silniejszych przyjaciół niż prezydent. A w tym czasie - szorstkiej przyjaźni między „dużym i małym pałacem” - Leszek Miller z cała pewnością był silniejszy niż Aleksander Kwaśniewski.

Dziś po politycznej wojnie zostały puste hale. Był tam reporter RMF Witold Odrobina, posłuchaj jego relacji:

Ale niedokończona budowa, to nie wszystko, bo jeszcze jest prokurator, być może także list gończy za jednym z udziałowców LFO oraz przetarg niedawno unieważniony przez resort. Nikt bowiem nie chciał frakcjonować osocza za cenę zaproponowana przez ministerstwo.

Teraz prawdopodobnie zostanie rozpisany kolejny przetarg. Ale i on pewnie nie zostanie rozstrzygnięty. Ten przetarg jest bowiem zbyt... uczciwy. Do tej pory - jak mówią specjaliści - firma, która frakcjonuje polskie osocze, zarabiała przede wszystkim na tzw. bokach, czyli paście immunoglobulinowej. Ten produkt uboczny nigdy nie wracał do Polski. A wart jest miliony dolarów rocznie.

Podczas ostatniego przetargu Marek Balicki chciał ten proceder poddać kontroli. Niestety, okazało się, że żadna zagraniczna firma nie chce przystać na nowe warunki. A skoro nie chce to zostanie po staremu. Polskie osocze będzie wyjeżdżać w całości, a wracać tylko w części.

Jedynymi szczęśliwymi będą za to profesorowie z Instytutu Hematologii, od lat korzystający na współpracy ze Szwajcarami. Złośliwi mówią, że z nimi jest jak z adwokatem z dowcipu, który na słowa syna: „Tato wygrałem sprawę”, odpowiada: „Cóż zrobiłeś głupi, ja na tej sprawie wykształciłem ciebie, wybudowałem dom, wyjeżdżałem na wakacje i całkiem nieźle żyłem...”