"Nie mam zamiaru starać się o ochronę. Jeśli kompetentne władze w państwie uznają, że jest to potrzebne, to nie będę protestował" - powiedział szef SLD Leszek Miller, zaatakowany w piątek podczas koncertu w Sieradzu. "Uważam, że tego rodzaju incydenty nie powinny się zdarzać, ale z drugiej strony to jest ryzyko każdego polityka" - dodał.

Nic mi się nie stało. Straciłem tylko swój ulubiony garnitur - powiedział Miller pytany o incydent w Sieradzu. Podkreślił, że jeśli - tak jak po morderstwie w łódzkim biurze PiS - Biuro Ochrony Rządu uznałoby, że powinien być ochraniany, to nie będzie oponował. Na razie jednak nie dostał żadnych takich sygnałów.

Szef SLD pozytywnie odniósł się do pomysłu, by spotkania z wyborcami w czasie kampanii wyborczej były obligatoryjnie chronione przez policję. Może w ten sposób nie dojdzie do jakiegoś nieszczęścia - stwierdził. Każda kampania wyborcza podnosi temperaturę dyskursu publicznego, a temperatura dyskusji w Polsce i tak jest bardzo wysoka. Nie ma co liczyć na to, że emocje opadną - one będą rosnąć, bo kampania wyborcza to szermierka na słowa, na programy, mam nadzieję, że nie na pięści - dodał.

Zarzut naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego postawili policjanci 55-latkowi, który w Sieradzu zaatakował lidera SLD Leszka Millera. Mężczyzna rzucił w polityka torebką foliową napełnioną nieznaną cieczą. Teraz grozi mu do 3 lat więzienia.