Czas za pieniądze - to oferta protestujących lekarzy dla rządu. Związkowcy są skłonni zrezygnować z podwyżek w tym roku, jeśli rząd zagwarantuje im płace minimalne w ciągu dwóch lat. Medycy domagają się, by lekarz bez specjalizacji zarabiał co najmniej 5 tysięcy złotych, a ze specjalizacją – 7,5 tysiąca brutto.

Strajkujący nadal będą walczyć o swoje postulaty, a głównym orężem będzie składanie wypowiedzeń. Jak przekonuje Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, już teraz w blisko 80 szpitalach zwolniła się większość lekarzy Uważamy to za najlepszy i za najbardziej skuteczny sposób wyrażania swojego niezadowolenia z warunków pracy - twierdzi Bukiel.

Dotychczasowe rozmowy z rządem lekarze nazywają tak zwanymi negocjacjami, bo jak mówią, jedyne zobowiązanie rządu to zobowiązanie, że nie zostaną im zabrane ubiegłoroczne podwyżki.

Na wtorek na godz. 13.00 zapowiedziano kolejną turę rozmów przedstawicieli służby zdrowia z ministrem Zbigniewem Religą w Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog" w Warszawie.

Przerwano je w czwartek, by OPZZ i Solidarność mogła skonsultować ze swoimi centralami związkowymi propozycję Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. OZZPiP chce, by 80 proc. ze środków zagwarantowanych na podwyżki w IV kwartale tego roku trafiło do pielęgniarek. Wcześniej uzgodniono, że na wynagrodzenia dla pracowników służby zdrowia ma być przeznaczone 40 proc. z 1,2 mld zł nadwyżki w NFZ.

W czwartek minister zdrowia oraz premier uzależnili przyjęcie propozycji pielęgniarek od zgody wszystkich związków zawodowych i usunięcia namiotowego "białego miasteczka" pielęgniarek sprzed kancelarii premiera. W czwartek Bukiel zapowiadał, że jego związek jest ewentualnie gotów przyjąć taką propozycję, jeżeli jednocześnie dostanie gwarancję wzrostu wynagrodzeń dla lekarzy do postulowanych minimalnych płac.