Były prezydent Lech Wałęsa opublikował przeprosiny dla b. pracownika Stoczni Gdańskiej Henryka Jagielskiego za nazwanie go agentem Służby Bezpieczeństwa. Publikację nakazał w Sąd Apelacyjny w wyroku z maja ubiegłego roku.

Przeprosiny Lecha Wałęsy pojawiły się na portalu dziennik.pl. Jako pierwszy poinformował o tym jako pierwszy portal wPolityce.pl.

W lutym 2018 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku, rozpatrując pozew o ochronę dóbr osobistych b. pracownika Stoczni Gdańskiej, orzekł, że b. prezydent RP ma przeprosić Jagielskiego "za bezpodstawne oskarżenie" na Twitterze, na portalach gazeta.pl i dziennik.pl oraz listownie. Wałęsa został też zobowiązany do zapłacenia 15 tys. zł zadośćuczynienia. B. prezydent złożył apelację od wyroku.

Sąd Apelacyjny w Gdańsku uznał w maju ub. roku prawomocnym wyrokiem, że Wałęsa ma przeprosić Jagielskiego za nazwanie go tajnym współpracownikiem SB oraz za twierdzenie, że w latach 50. XX wieku Jagielski zawarł "tajne, antykomunistyczne przymierze z dwoma kolegami, w którym miała obowiązywać zasada, iż w przypadku zdrady jednego z członków przymierza członek zdradzony był uprawniony do wykonania na nim wyroku śmierci".

Takie stwierdzenia z ust Wałęsy w stosunku do Jagielskiego padły 20 stycznia 2017 r. podczas konferencji naukowej organizowanej przez Instytut Pamięci Narodowej.

Sąd Apelacyjny zakazał jednocześnie Wałęsie dalszego rozpowszechniania twierdzeń. Sąd uwzględnił jedynie część apelacji Wałęsy dotyczącą jego słów, że Jagielski pobił kolegę w stoczni w latach 70. Sąd uznał, że w tym przypadku miało miejsce takie zdarzenie i b. prezydent mógł wyrazić taką opinię.

Po wyroku Sądu Apelacyjnego Wałęsa złożył jeszcze kasację wyroku Sądu Apelacyjnego do Sądu Najwyższego, ale ten odmówił przyjęcia do rozpoznania skargi kasacyjnej.

Jagielski pozwał Wałęsę do sądu za nazwanie go tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Domagał się przeprosin i 20 tys. zł zadośćuczynienia. W toku procesu przed sądem I instancji powód zarzucił także pozwanemu mówienie nieprawdy o jego przynależności do "jakiegoś dziwnego stowarzyszenia o zbrodniczym charakterze" oraz że "pobił kolegę w stoczni w latach 70".

Rejestrację Jagielskiego potwierdził podczas procesu przed sądem niższej instancji dyrektor Wojskowego Biura Historycznego Sławomir Cenckiewicz. Przyznał wówczas, że pracując wraz z Piotrem Gontarczykiem nad książką "SB a Lech Wałęsa" (wydaną w 2008 r. przez IPN) odkrył, że SB zarejestrowała Jagielskiego w latach 60. jako tajnego współpracownika o pseudonimie "Rak".

Historyk przyznał przed sądem, że przypadek Jagielskiego to sprawa "dość złożona".

Po rozmowach z Henrykiem Jagielskim, jak i kwerendzie akt uznałem, że ta historia jest incydentalna. Doszedłem do wniosku, że być może doszło do spotkania powoda z funkcjonariuszem SB, który mógł uznać tę rozmowę jako werbunkową i na tej podstawie dokonać rejestracji. Powód mówił mi na przykład, że w tym okresie próbował wraz z kolegami uciec z kraju do Szwecji, ale ten pomysł został przez służby udaremniony - dodał.

W ocenie Cenckiewicza, sama rejestracja kogoś jako tajnego współpracownika nie wystarcza, żeby uznać taką osobę za agenta.