W tym roku szkoły pielęgniarskie skończyło niewiele ponad 700 osób. Kilkanaście lat temu chętnych do pracy w tym zawodzie było dziesięć razy więcej - alarmuje "Gazeta Wyborcza". Za kilka lat może się okazać, że nie ma kto zajmować się osobami starszymi i schorowanymi.

W Polsce jest 247 tysięcy pielęgniarek. W Norwegii jest ich trzy razy więcej. My mamy tyle, ile w Rumunii - wylicza profesor Wiesława Kozek, socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, która bada warunki pracy w polskich szpitalach.

Jedna trzecia pielęgniarek - mimo uprawnień - nie pracuje w zawodzie. Szpitale, choć brakuje rąk do pracy, wcale nie chcą ich zatrudniać, bo chcą obniżać koszty. Ze względu na oszczędności placówki pozbyły się też salowych, sprzątają zewnętrzne firmy. A jeśli chory wyleje zupę, to posprzątać musi pielęgniarka.

Problemem są także zarobki - około 2 tysięcy złotych na rękę. Nic dziwnego, że ten zawód stał się bardzo mało atrakcyjny - pisze "Gazeta Wyborcza". Wybiera go coraz mniej osób. 60-letnich pielęgniarek jest prawie 7 tysięcy. Tych najmłodszych - 23-letnich - zaledwie 731.

Kiedy te starsze przejdą na emeryturę, nie będzie miał ich kto zastąpić. Tym bardziej, że pielęgniarki coraz częściej wyjeżdżają za granicę, bo tam mogą więcej zarobić. Już nie tylko kraje UE chcą zatrudniać Polki. Wśród potencjalnych pracodawców są takie kraje - jak Katar i Emiraty Arabskie. 

Problem "znikających pielęgniarek" już odbija się na pacjentach. Jeśli na 80 pacjentów są dwie pielęgniarki, to często na dzwonek przy łóżku chorego nie reagują, bo są zajęte czymś innym. Samym wydawaniem leków, by uniknąć pomyłek, zajmują się dwie osoby. Wszystkie zlecone przez lekarzy zabiegi medyczne muszą być wykonane. Pielęgniarka musi też dokumentować, co zrobiła. Jest ich po prostu za mało - kwituje prof. Wiesława Kozek.