Do szwedzkiej policji nie dotarła jeszcze prośba strony polskiej o pomoc w śledztwie ws. kradzieży napisu "Arbeit macht frei" znad bramy byłego obozu Auschwitz-Birkenau - powiedział agencji TT szef wydziału szwedzkiej policji ds. zwalczania przestępczości międzynarodowej Bertil Olofsson. Chodzi o potwierdzenie tożsamości domniemanego pośrednika lub zleceniodawcy kradzieży.

Powinna dotrzeć po świętach, ale ja nic nie wiem o tej sprawie. To Polacy prowadzą śledztwo i to oni mają wszystkie informacje - oświadczył Olofsson, którego cytowała w niedzielę TT.

Z kolei Martin Valfridsson, rzecznik prasowy szwedzkiej minister sprawiedliwości, do której jej polski odpowiednik zwrócił się 30 grudnia z prośbą o pomoc, licząc na natychmiastowe działania, potwierdził jedynie, że dokumenty zostały z Polski wysłane.

Sprawa kradzieży napisu z muzeum nie jest tematem numer jeden dla poważnych szwedzkich mediów. Czołowe gazety, pisząc o domniemanym pośredniku lub zleceniodawcy ze Szwecji, tylko cytują polskie lub brytyjskie doniesienia w tej sprawie. O udziale w przestępstwie szwedzkich neonazistów napisał jedynie pod koniec grudnia tabloid "Aftonbladet". Według gazety, to oni mieli zlecić kradzież, by sprzedać historyczny napis kolekcjonerowi. Za uzyskane pieniądze mieli wysadzić szwedzki parlament Riksdag.

Natomiast w niedzielę w brytyjskim "Sunday Mirror" ukazał się artykuł, którego autorzy sugerują, że zleceniodawcą kradzieży był Brytyjczyk, a szwedzcy neonaziści pośredniczyli w całej sprawie.