Tysiące policjantów w pełnym rynsztunku bojowym zdobyło szturmem miasteczko uniwersyteckie w Seulu w Korei Południowej. Od końca lutego trwał tam strajk okupacyjny pracowników koncernu odpowiedzialnego za dostawy prądu w całym kraju. Związkowcy z Korea Electric Power Corporation sprzeciwiają się planom prywatyzacji firmy - ich zdaniem doprowadzi to do masowych zwolnień.

Kilkutygodniowe negocjacje nie przyniosły żadnych rezultatów. Wreszcie południowokoreański rząd postawił ultimatum: albo rano strajkujący wrócą do pracy, albo zostaną zwolnieni. Gdy upłynął termin do akcji wkroczyła policja. W starciu rannych zostało kilkanaście osób. Aresztowano prawie 400 strajkujących. Pozostali uciekli w pobliskie góry.

Pod koniec ubiegłego tygodnia policja południowokoreańska zatrzymała dziesięciu przywódców związkowych - organizatorów strajku, proklamowanego na znak protestu przeciwko rządowym planom prywatyzacyjnym. Plany te zostały zatwierdzone 16 miesięcy temu przez parlament. Zdaniem związkowców, będą one oznaczać masowe zwolnienia pracowników.

W Korei Południowej strajki w sektorze publicznym są nielegalne. Protest energetyków spowodował straty przekraczające 20 milionów dolarów. Nie doszło jednak do ograniczenia dostaw prądu. Do pracy, w miejsce strajkujących skierowano kilkuset specjalnie przeszkolonych żołnierzy oraz osoby spoza związków zawodowych.

rys. RMF

15:50