„Górnicy tak zaciekle bronili ostatnio swoich zakładów, bo kopalnia to dla nich miejsce szczególne” - mówi nam profesor Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego, który od lat zajmuje się górnikami. Na 800 młodych górników, których zapytano ostatnio, dlaczego przyszli pracować właśnie w kopalni, zdecydowana większość odpowiedziała, że pracę tam chwalili sobie ich bliscy - ojciec, brat czy wujek. „To, co nam zaoferował rząd, to jest tylko doraźny program naprawczy. Irytuje mnie, że nazywa się to programem restrukturyzacji. To tylko doraźny, dwuletni program naprawczy. Czekam na program dla całego regionu, w tym też dla branży górniczej” – uważa Szczepański.

Prof. Marek Szczepański: Śląsk nie staje się może muzeum czy skansenem, ale na pewno staje się innym regionem. Przeżywaliśmy tu ostatnio trudny, dramatyczny wręcz czas, kiedy ludzie z gruby (kopalni – przyp. red.), gruby dobrodziejki protestowali przeciw jej likwidacji. Często są to ludzie związani od pokoleń z kopalnią. I to, co nas ostatnio zaskoczyło to to, że zamiast rozluźniać tradycje górnicze i kopalniane, w większość rodzin górniczych te tradycje zostają wzmocnione. Zapytaliśmy 800 młodych górników, dlaczego przychodzą do gruby dobrodziejki. I jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że 90 procent z nich ma ojca, brata lub kogoś w najbliższym otoczeniu, kto zachwala grubę dobrodziejkę. Oczywiście najważniejsze są te fenickie wynalazki - pieniądze, niezłe zarobki, bliskość przestrzenna, ale zaraz po tej bliskości przestrzennej i pewności pracy - choć jak widać to może teraz nie całkiem uzasadnione przekonanie - zaraz na 4. miejscu jest rodzinna tradycja. Gruba to nie tylko miejsce pracy. Gdybym był filozofem, to powiedziałbym, że kopalnia to centrum ustalonych wartości. Przez wiele lat życie toczyło się przez kopalnię, wokół kopalni i w kopalni. Przez wiele lat rodziny miały zapewniony byt właśnie przez grubę dobrodziejkę. Jak my, ludzie uniwersytetu mamy swoją Alma Mater, tak oni mieli i mają wciąż w wielu miejscach swoją grubę dobrodziejkę. Dlatego tak trudno im rozstać się z tą wspólnotą gospodarowania. Bo stara kopalnia to była taka wspólnota. Gruba była domem kultury także, była miejscem skupienia, była jedną z ikonicznych instytucji, podobną do fary (parafii – przyp. red.), do kościoła, do faroża (proboszcza – przyp. red.). Pierwszy raz pod ziemię zjechałem w kopalni Jankowice. I tam też pierwszy raz zobaczyłem szatnię górniczą. To jest cała metafizyka, to nie jest tylko przestrzeń. Tam chodzą hajerzy, chopy, zmęczeni po pracy, rozebrani albo przygotowujący się do zjazdu, ich stroje wiszą pod sufitem, przymocowane specjalnymi łańcuchami, stąd nazwa łaźnia łańcuszkowa. Wejście do tego miejsca było doznaniem metafizycznym wręcz i już wiedziałem, że będą chciał prowadzić badania nad tym światem. Dla mnie mieszkańca Częstochowy, który mieszkał w cieniu Jasnej Góry, ten świat był kompletnie inny - poczynając od tego, jak ci ludzie mówią, jak się zachowują, jak wyglądają, jak w ogóle żyją, jaki mają model rodziny. Kiedy w Częstochowie mieliśmy już początki emancypacji, to tu natrafiałem na klasyczną rodzinę, matriarchalną. To mama zarządzała finansami, zarządzała przestrzenią domu, opiekowała się dziećmi, dbała o takie duchowe, kulturalne życie rodziny. Nie chciała feministycznych rewolucji, tylko uważała, że to jest jej powinność i dobra rola. Dzisiaj feministki i ludzie radykalni mówią, że to złe. Uważam, że taki właśnie model był charakterystyczny dla tego regionu i nie można go dezawuować. Przecież to mama była w domu ministrem finansów. To ona, a nie ojciec decydowała o rozchodach, wydatkach , o kształceniu dzieci. I ten świat teraz powoli zaczyna ustępować, ginąć. Choć są wciąż jeszcze nadal takie miejsca, gdzie można zobaczyć grubę dobrodziejkę jako ważną instytucję.

Marcin Buczek: Tak jak w Brzeszczach, gdzie był protest.

Tak jak w Brzeszczach. Proszę zwrócić uwagę, jak głęboka determinacja cechuje tych ludzi. Oni wiedzą, że gruba to jedyne miejsce zatrudnienia w okolicy. Że jeśli ją stracą, to stracą podstawy funkcjonowania. Bo najpierw człowiek musi żyć, a dopiero potem może filozofować. I to kopalnia daje szansę tego życia, tej egzystencji. Kiedy się ją zamknie, to powstaje pytanie, czy rzeczywiście wszyscy trafią do innych kopalń. Mam nadzieję, że w takich sytuacjach rząd podejmie inne decyzje, nie tak nieroztropne, nie tak źle skomunikowane z ludźmi, których restrukturyzacja ma dotyczyć, jak te ostatnie. I Brzeszcze to dobry tego przykład. Tam, gdzie zamknięto kopalnię, gdzie nie stworzono nowych miejsc pracy, gdzie nie powstały wspólnoty gospodarowania, zaczęła tworzyć się społeczna patologia, taka która degraduje te społeczności lokalne.

Do Grodźca, dzielnicy Będzina, gdy zamknięto kopalnię, przestały nawet jeździć tramwaje.

To właśnie Grodziec miałem na myśli. To poruszający przykład. Przyglądałem się, jak na przykład likwidują tam stopniowo pijalnie piwa, bo nie ma już górników i nie było już pieniędzy na ten przysłowiowy kufel piwa.
Śmierć kopalni jest zawsze dla mnie poruszająca. Górnicy zjeżdżają wtedy na dół, zbierają ostatnie kęsy węgla, zabierają figurę św. Barbary, swojej patronki i idą do fary. W takim niemym kondukcie, jak uda mi się iść z nimi, to wtedy się zastanawiam czy lokalne władze mają pomysł na inną wspólnotę gospodarowania. Jeśli takiego pomysłu nie ma, to wiem, że to będzie casus Grodźca, że to będzie przypadek degradacji tej społeczności lokalnej, która żyła w cieniu kopalnianego szybu.

Jeden z górników powiedział mi kiedyś, w czasie podziemnego strajku, że protestuje, bo to walka o to, żeby rano mógł wstać, żeby mógł zjechać pod ziemię i żeby potem miał wypłatę. Czy gruba to są te najprostsze, najważniejsze, fundamentalne wartości?

Nie tylko. One owszem są kluczowe. Górnicy pytani, odpowiadają, że ta praca jest pewna, w sensie płacowym, że daje szanse utrzymać rodzinę, że jest państwowa - to też nie jest bez znaczenia. Ale jest jeszcze coś bardzo istotnego, bardzo ważnego. To wspólnota pracy, tam pod ziemią, pewien typ solidarności, wspólnota odpowiedzialności. Jak jadę na dół - a staram się to robić przynajmniej raz w roku, żeby tego dotknąć, żeby wiedzieć, co badam, żeby poczuć ten klimat, żeby nie pisać o czymś, czego nie znam, czego nie dotknąłem - to widzę, że kluczem jest tam solidarność, Bo jak jeden zawali, to naraża innych na szwank, na niebezpieczeństwo, na utratę zdrowia czy nawet życia I takie wartości, jak solidarność pracownicza, tam, pod ziemią zwłaszcza, są aż nadto widoczne.
A teraz jeszcze widać determinację. Wspólnota determinacji, wspólnota protestu, wspólnota na ten typ komunikowania, który zaproponował rząd pani Ewy Kopacz.

To dlatego protestują całe rodziny?

Właśnie. To jest bardzo ciekawe. Kiedy w przeszłości mogłem pierwszy raz wspierać różne przedsięwzięcia związane z górnictwem, zawsze upominałem się, żeby informacja trafiała też do rodzin, w tym do żon górników. One statystycznie są lepiej wykształcone i mają lepsze wyobrażenie o funkcjonowaniu rodziny i jej potrzebach…

Kopalnia zresztą to też przecież rodzaj żeński.

Tak, a przynajmniej tej kobiety jest w niej mnóstwo. Nasze pierwsze badania socjologów z Uniwersytetu Śląskiego pokazały, że żony tworzą klimat na kopalni - dobry lub zły. Kombajnista z kopalni Wujek na moich oczach przyniósł pasek wypłaty, a tam mała kwota. A jego żona miała na utrzymaniu dwójkę dzieci i sama nie pracowała, no i zaczynało się pomrukiwanie, rozpoczynało się nagabywanie, a dlaczego tak mało, a to przekładało się na klimat wrzenia, które przybierało na sile. Dlatego, kiedy kilkanaście lat temu górnicy brali odprawy, chcieliśmy, żeby żony były odpowiednio informowane, ale nie chodziło tu o kupowanie tych kobiet czy rodzin, ale informowanie. One muszą wiedzieć, co dzieje się z ich mężami, bo będą wtedy też wiedzieć, co dzieje się z ich rodzinami.
Wierzę, że po ostatnich ruchach kobiet, całych rodzin czy sąsiadów górników rząd podejmie inny typ polityki informowania, że nie będzie to komunikat wyprzedzający rozmowy, dobry dialog, komunikatu „ stu dni rządów”. Tu przecież ludzie dowiedzieli się o zmianach przy okazji bilansu stu dni. To za poważna sprawa, żeby przy okazji takich symbolicznych bilansów, choć na pewno ważnych dla pani premier, informować ludzi o takich planach. Dlatego z punktu widzenia tej wspólnoty to był błąd, który spowodował eskalację napięcia.

Zwłaszcza, że kopalnia ciągle bardzo wyraźnie wpisana jest w śląski krajobraz.

Rzeczywiście. Kompania Węglowa zatrudnia 47 tysięcy pracowników, a Katowicki Holding Węglowy prawie 17 tysięcy. Do tego trzeba dodać jeszcze kooperantów i rodziny górników. To są tysiące ludzi, którzy tu żyją wciąż z kopalni na niewielkim skrawku ziemi. Żyją wciąż w cieniu kopalni i mają nadzieję na dalsze jej trwanie.
Oczywiście nie budujemy przyszłości tylko na węglu, ale przez kilka najbliższych dekad te tysiące ludzi będą żyły w cieniu tej kopalni, w nadziei że i ona będzie trwała. Ale będzie trwała tylko wtedy, kiedy właściciel kopalni, czyli państwo, a emanacją państwa jest rząd, będzie się zachowywał jak właściciel. A w ciągu ostatnich lat - to przykra satysfakcja - mówiłem, pisałem, że państwo nie dba o swoją własność, wielomiliardową przecież. To poruszające dla mnie, że można zaniedbać tej skali własność. Co gorsza jeszcze, jest mi przykro, bo z jednej strony cieszę się z sukcesu premiera Tuska, ale w maju jako premier powiedział tu, słowa, które dla mnie były pielęgnacją ciszy. Bo powiedział, że nie będzie zwolnień, nie będzie zamykania kopalń. Tak nie wolno mówić. Wiadomo, że ten typ deklaracji będzie przyjęty jako własny, oczywisty. Dla socjologa, ekonomisty, badacza spraw kopalnianych wiadomo było, że jest to deklaracja o politycznym charakterze. Która mogłaby kultywować księżycową ekonomię. A księżycowej ekonomii nie da się uprawiać, kiedy dziś zobowiązania KW wynoszą ponad 4 mld złotych.
Mam wrażenie, że to była deklaracja tego, co górnicy chcieli usłyszeć. Jestem zwolennikiem ostrych dialogów, trudnych, ale z poszanowaniem realiów, z poszanowaniem myśli, że świat górniczy musi ulec przebudowie. A to, co nam zaoferował rząd, to jest tylko doraźny program naprawczy. Irytuje mnie, że nazywa się to programem restrukturyzacji. To tylko doraźny, dwuletni program naprawczy. Czekam na program dla całego regionu, w tym też dla branży górniczej. Czym on, region jako całość, ma być. Czy ma być symbolizowany wyłącznie przez strefę ekonomiczną i wielkie korporacje, czy jest tu miejsce dla górnictwa w fazie konkurencji, czy też gasimy je, a jeśli tak to kiedy, w jakich okolicznościach. A dla mnie, jako socjologa, ważne jest to, co stanie się z ludźmi, którzy tu mieszkają i ich rodzinami.

A co stanie się z kopalnią? Przetrwa?

Ta kopalniana kultura przetrwa, ale oczywiście w okrojonym składzie. Trzeba być realistą. Ceny węgla na świecie w ostatnim czasie spadły o połowę. I nie da się już uciec od rynku światowego. Problem w tym, żeby wcześniej przygotowywać alternatywne miejsca pracy. Kopalnia przetrwa, ale coraz  bardziej będzie już firmą kapitalistyczna rynkową, a  coraz mniej będzie tą kopalnią jaką teraz znamy, z centrum ustalonych wartości. Owszem, dalej będzie żywicielką, ale to już będzie nieco inny świat. Za to z pewnością jeszcze kilka dekad ten kurczący się śląski i polski węgiel będzie funkcjonował.