Starachowicki starosta, ostrzeżony o policyjnej akcji przez posła Jagiełłę, najpierw próbował skontaktować się z szefem policji, a potem zadzwonił do przywódcy miejscowego gangu – donosi dzisiejsza "Rzeczpospolita". Dziennikarzom gazety udało się odtworzyć, co główni bohaterowie starachowickiej afery robili 26 marca 2003 roku rano.

O godz. 8.26 poseł Jagiełło zadzwonił do starosty powiatu starachowickiego Mieczysława Sławka i ostrzegł go przed działaniami policji – pisze „Rz”. Tego dnia Jagiełło był w Sejmie; wieczorem odbywało się ważne głosowanie nad wnioskiem o wotum nieufności wobec wicepremiera Marka Pola. Na sali byli też szef świętokrzyskiego SLD Henryk Długosz i wiceminister Zbigniew Sobotka.

Starosta Mieczysław Sławek zaraz po ostrzegawczym telefonie od Jagiełły próbował się dodzwonić do szefa miejscowej policji Andrzeja Lipca, jednak ten nie odbierał komórki. Potem starosta zadzwonił do Leszka S., przywódcy miejscowego świata przestępczego. Nie wiadomo, o czym rozmawiali.

Billingi osób zamieszanych w sprawę bada teraz prokuratura.

Dodajmy, że główny bohater afery starachowickiej nadal z powodu choroby serca przebywa w jednym z kieleckich szpitali. Andrzej Jagiełła trafił tam w środę, prosto z przesłuchania w prokuraturze. Przypomnijmy. Prokuratura postawiła Jagielle zarzut utrudniania śledztwa przekazania istotnych informacji o planowanych działaniach policji.

10:30