Tylko w ubiegłym tygodniu na Inie, Redze i Parsęcie zatrzymano 57 kłusowników - informuje "Głos Szczeciński". Łososie i trocie ciągną na tarło w górę zachodniopomorskich rzek i ich dopływów. Ryby do końca grudnia są pod ochroną.

Wędkarze poszli nad jeziora, a rzeki objęły we władanie bandy kłusowników. Nie ma dnia i nocy, by strażnicy rybaccy nie schwytali amatorów nielegalnego połowu łososiowatych.

Siedzą w krzakach i pilnują rozciągniętych w poprzek rzeki drygawic. Przez sieci nic się nie prześlizgnie - mówią strażnicy. Bandy są doskonale zorganizowane i wyposażone - dodają. Mają łodzie motorowe, nowoczesne środki łączności, auta, sieć informatorów, a nawet zakonspirowane chłodnie w terenie! Niepokojącym jest fakt, że kłusownicy się jednoczą. Zakładają tzw. "spółdzielnie". Rzeki dzielą na strefy wpływów.

W ciągu tygodnia kłusownicy wyławiają nawet kilkaset kilogramów ryb. Cena sklepowa kilograma szczupaka czy sandacza to 18-22 złote, troci i łososia dwa razy tyle. Sprzedają towar za pół ceny, a i tak przynosi im to spory dochód. Odbiorcami ryb są często właściciele restauracji i sklepów.

Kłusownicze statystyki porażają. Tylko od maja strażnicy wód z Regi, Iny i Parsęty zdjęli ponad 700 sieci. Co najmniej 300 siatek wyciągnęli z rzek policjanci, funkcjonariusze Straży Granicznej i Państwowej Straży Łowieckiej - pisze "Głos Szczeciński".