"Nie mamy szans na odzyskanie pieniędzy. Skupiamy się na odrabianiu strat" - mówią kierowcy, którzy przez nieudolność ministerstwa transportu nie mogli przez dwa miesiące pracować, bo nie było dla nich zaświadczeń ADR, uprawniających do przewożenia ładunków niebezpiecznych. Kierowcy odpowiadają w ten sposób wiceministrowi Tadeuszowi Jarmuziewiczowi, który w rozmowie z RMF FM twierdził, że problemu nie ma i że nie spotkał kierowców, którzy ucierpieli przez brak zaświadczeń.

Reporter RMF FM Krzysztof Zasada dotarł jednak do niektórych poszkodowanych. Przez brak zaświadczeń firma spod Wyszogrodu na Mazowszu nie działała przez półtora miesiąca. Możemy sobie odnotować straty w granicach 25-30 tysięcy złotych. To jest to, co realnie nam przeszło między palcami - powiedział naszemu reporterowi przedstawiciel firmy.

Z kolei pan Wojciech z Międzyrzecza Podlaskiego na przymusowym "urlopie" był przez dwa miesiące. Nie zarobił - jak ocenia - dwóch średnich krajowych.

Kierowcy tłumaczą jednak, że nie będzie pozwu zbiorowego wobec Skarbu Państwa, bo trudno zebrać poszkodowanych z całego kraju - po uzyskaniu zaświadczeń skupili się oni na odrabianiu straconych pieniędzy.

Łańcuszek błędów

Jarmuziewicz dla RMF FM:

  • Wiceminister transportu Tadeusz Jarmuziewicz mówi, że musi ustalić ze swoim szefem, od kiedy jest na urlopie, mimo że Sławomir Nowak jasno powiedział, iż jego zastępca już dziś ma wolne w związku z wyjaśnianiem jego kontaktów z firmą Alpine Bau. Wiceminister chwali też sobie współpracę z ministrem transportu i przyznaje, że nie widzi powodu, by pożegnać się z resortem. "Na dziś śpię spokojnie, golę się bez zacięć" - mówi. więcej

Zamieszanie z zaświadczeniami ADR rozpoczęło się na początku roku. Nowe blankiety obowiązują od 1 stycznia, ale resort ogłosił przetarg na ich produkcję dopiero 31 grudnia. Później okazało się z kolei, że nie zabezpieczono pieniędzy na ten cel. Co więcej, w niektórych urzędach wojewódzkich ADR-ów może wkrótce znowu zabraknąć.

O chaos w związku z wydawaniem druków zapytaliśmy kilka dni temu wiceministra transportu Tadeusza Jarmuziewicza. Przyznał wtedy, że rozporządzenia zostały wydane z opóźnieniem, ale nie dostrzegał problemu. Spóźnione rozporządzenia, które dotyczą raczej firm dużych niż małych, gdzie jest zawsze większa liczba kierowców, którzy są uprawnieni do wożenia towarów niebezpiecznych i niewydanie na czas... To kłopot, owszem, biję się w piersi, ale nie spowodowało to żadnego wydarzenia gospodarczego, które skutkowałoby tym, że się nie odbył jakiś przewóz - mówił wiceminister. Dodał, że nie zauważył, by ktoś składał w tej sprawie zażalenie.