25 lat temu w drodze na szczyt Kanczendzongi (8586 m) zaginęła jedna z najwybitniejszych himalaistek w historii – Wanda Rutkiewicz. Miała 49 lat. Po raz ostatni widział ją 12 maja 1992 roku meksykański alpinista Carlos Carsolio.

25 lat temu w drodze na szczyt Kanczendzongi (8586 m) zaginęła jedna z najwybitniejszych himalaistek w historii – Wanda Rutkiewicz. Miała 49 lat. Po raz ostatni widział ją 12 maja 1992 roku meksykański alpinista Carlos Carsolio.
Wanda Rutkiewicz na zdj. z 1973 roku /CAF-Teodor Walczak /PAP

Kiedy nad nami jest już tylko niebo, wszystko widać ostrzej. Nie ma półprawd, nie ma półtonów. Wszystko jest czarne albo białe, zimne albo gorące. Albo się przeżyje, albo się umiera - mówiła Rutkiewicz podczas spotkania z Polakami na Litwie, gdzie w niewielkiej miejscowości Płungiany na Żmudzi, majątku swych dziadków, urodziła się 4 lutego 1943 roku. Wywłaszczenie przez Rosjan sprawiło, że cała rodzina przeniosła się w 1946 roku najpierw do Łańcuta, a następnie do Wrocławia.

Od najmłodszych lat Rutkiewicz wykazywała zainteresowanie sportem, w szkole średniej uprawiała kilka konkurencji lekkoatletycznych, intensywnie trenowała siatkówkę. Grała w pierwszoligowej Gwardii Wrocław, była w szerokiej kadrze olimpijskiej na igrzyska w Tokio (1964). Górami zainteresowała się w czasie studiów na Politechnice Wrocławskiej (w 1965 roku, mając ledwie 22 lata, została magistrem) przez przypadek. Przyjęła propozycję wyjazdu w skałki w Sokoliki koło Jeleniej Góry.

Już pierwszy dzień przyniósł mi takie doznania, które osłabiły wszystkie moje dotychczasowe fascynacje. Odnalazłam coś dla siebie i wiedziałam, że przy tym pozostanę - wspominała Rutkiewicz (z domu Błaszkiewicz), która z dyplomem inżyniera-elektronika pracowała w Instytucie Automatyki Systemów Energetycznych. Na Politechnice Wrocławskiej studiował również Krzysztof Wielicki.

Dokładne okoliczności śmierci Rutkiewicz do dziś pokrywa mgła tajemnicy. Zdaniem Wielickiego, zasłabła z wyczerpania. Mogła osunąć się z grani. W czasie 30-letniej kariery alpinistycznej nieraz ocierała się o śmierć. W skałkach spadła z wysokości 18 metrów, cudem unikając złamania kręgosłupa. W Norwegii złamała nogę. Wspinając się południową ścianą Aconcagui, najwyższego szczytu Andów (6962 m), ledwo ocalała spod lawiny.

W 1992 roku meksykańską wyprawę na Kanczendzongę prowadził Carlos Carsolio. Dołączyli do niej Rutkiewicz i Arkadiusz Gąsienica-Józkowy. Jednak młody, silny alpinista z Zakopanego, zatruł się i już do końca był wyłączony z akcji. Dwójka Meksykanów odniosła poważne odmrożenia i musiała opuścić zespół.

Pierwszy atak szczytowy, w drugiej połowie kwietnia, nie powiódł się z powodu burzy śnieżnej. Gotowi na drugą próbę byli jedynie Polka i Carsolio. Szli osobno, tak wcześniej ustalili. Spotykali się w miejscach, gdzie wcześniej założyli obozy III i IV. Ale one nie istniały, zasypał je śnieg, biwakowali więc w śnieżnych jamach. Rutkiewicz nie była w pełni zdrowa - wymiotowała i miała biegunkę. Nie chciała jednak zawrócić.

W głębokim śniegu ruszyli w stronę wierzchołka 12 maja o godz. 3.30 nad ranem. "Wanda szła bardzo wolno, ale nie kazała, abym na nią czekał" - mówił później Meksykanin, który dotarł na wierzchołek góry. Około godz. 20, gdy wracał ze szczytu, spotkał Polkę na wysokości 8200-8300 m. Jak opowiadał, namawiał ją, by zrezygnowała i zeszła z nim do bazy. Odmówiła - chciała jeszcze raz zabiwakować, choć nie miała ze sobą śpiwora, namiotu, gazu, ani jedzenia.

Carsolio czekał na Rutkiewicz 12 godzin w czwartym obozie, potem dwa dni w drugim. Zostawił tam dla niej namiot, śpiwór, gaz, jedzenie i radio. Gdy zszedł do bazy, pogoda już się psuła. Wkrótce w śnieżnych chmurach zniknęła Kanczendzonga, o której mówi się, że nie lubi kobiet. Zabrała bowiem elitę wysokościowego alpinizmu kobiecego, m.in. Słowenkę Mariję Frantar, Bułgarkę Jordankę Dymitrową, Rosjankę Jekaterinę Iwanową.

"Straciłam w górach wielu przyjaciół"

W 1986 roku Rutkiewicz jako pierwsza kobieta na świecie weszła na jedną z najbardziej niebezpiecznych gór na świecie - K2 (8611 m). Wspaniały wyczyn dokonany został w cieniu tragicznych wypadków: K2 pochłonęło 17 ofiar. Kiedy na jednym ze spotkań zadawano jej pytania, czy nie przeraża ją widmo śmierci, przyznała, że towarzyszy jej od wczesnego dzieciństwa.

W 1948 roku straciła starszego brata, który wspólnie z synami sąsiadów wrzucił do ognia znalezioną minę. Żadne z dzieci nie przeżyło wybuchu. Kilkanaście lat później w bestialski sposób zamordowany został jej ojciec, który rozbudził w niej zamiłowanie do sportu. Wielu kolegów, w tym życiowego partnera, zabiła pasja do gór.

Kurt Lyncke-Kruger, lekarz z Berlina, był tym mężczyzną, którego zawsze szukała. W lipcu 1990 roku wspinał się zaledwie kilkanaście metrów poniżej Rutkiewicz; jednak odpadł od ściany Broad Peaku (8051 m) i runął w 400-metrową przepaść, a ona nigdy nie poradziła sobie z tą tragiczną stratą. Wtedy wyjawiła, że po raz pierwszy w życiu znienawidziła góry, ale to one były jej całym życiem, bez nich nie potrafiła się obyć.

Straciłam w górach wielu przyjaciół, ale człowiek nie rezygnuje z takiej pasji jak wspinaczka nawet wtedy, gdy ma do czynienia ze śmiercią. Życie smakuje najlepiej wtedy, gdy można je stracić - mówiła Rutkiewicz, która w 1982 roku była już pod K2. Wtedy kierowała kobiecym zespołem.
 

"Wspinaczka jest dla mnie rodzajem twórczości"

Rutkiewicz powiedziała kiedyś: "Wspinaczka wysokogórska niesie ze sobą cierpienia fizyczne i psychiczne. Równocześnie daje poczucie własnej wartości, jest próbą charakteru, spełnieniem potrzeby ryzyka, którego nie lubię, ale bez którego nie potrafię się obejść. Kontakt z przyrodą groźną (bo góry nie lubią być deptane), niebywałe doznania intelektualne i estetyczne, które przeżywa się tam, wysoko - wszystko to jest mi potrzebne do życia. Wspinaczka jest dla mnie rodzajem twórczości, jaką uprawiam".

16 października 1978 roku ubiegła wszystkich wspinaczy z kraju i jako pierwsza Europejka oraz trzecia kobieta na świecie zdobyła najwyższy szczyt Ziemi (8848 m). Tego samego dnia Karol Wojtyła został wybrany na papieża. Kiedy rok później, podczas pielgrzymki do Polski, spotkał się z alpinistką, wypowiedział te słowa: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko". A ona wręczyła papieżowi w prezencie kamień z wierzchołka Everestu. W sumie wspięła się na osiem ośmiotysięczników.

W 1996 roku po sprawie założonej przez jej brata Michała warszawski sąd uznał Rutkiewicz za zmarłą w dniu 13 maja 1992 roku o godz. 24.00.

Pamiątkową tablicę oraz zasadzony dąb poświęcone pamięci Wandy Rutkiewicz zostały umieszczone na otwartej niedawno w Alei Podróżników, Odkrywców i Zdobywców w Krakowie obok Tauron Areny.