Tajemniczy świadek zgłosił się do prokuratury i opowiedział o tym, co usłyszał. Mężczyzna twierdzi, że jadąc pociągiem na trasie Warszawa – Łódź, słyszał rozmowę Katarzyny i Bartka W. Według niego Katarzyna uśmiechnięta od ucha do ucha, przytulona do męża głośno powiedziała, że to wspaniale, że już nie mają dziecka! Teraz mogą mieć czas tylko dla siebie i wreszcie zaczynają podróżować - ustalił "Fakt". Zapraszamy do przeglądu prasy.

Katarzyna W.przez kilka miesięcy żyła pełnią życia. I nie był to okres, kiedy stanęła na ślubnym kobiercu, ani dzień, w którym na świat przyszła jej córeczka. Kiedy inne kobiety właśnie te wydarzenia traktują jako najszczęśliwsze i najważniejsze w życiu, Katarzyna najszczęśliwsza była wtedy, kiedy mała Madzia (†6 mies.) już nie żyła! Tak ma wynikać z zeznań, które tajemniczy świadek złożył w prokuraturze, a już wkrótce o wszystkim opowie w sądzie - napisał "Fakt".

Po śmierci córki kobieta nie była już uwiązana do kołyski i płaczącego niemowlęcia. Wreszcie mogła wychodzić z domu, kiedy tylko chciała, a pieniądze przeznaczać na ciuchy, a nie na pieluchy.
Okres, kiedy z zabiedzonej dziewczyny z Sosnowca stała się medialną gwiazdą, to czas, kiedy Katarzyna W. najbardziej promieniała i dbała o siebie - pisze"Fakt".

W czwartkowy wydaniu "Faktu" przeczytamy także o Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Urzędnicy przyznali, że średnia nagroda dla urzędników za pierwszy kwartał tego roku wyniosła 1037 złotych. Wychodzi więc na to, że pracownik zakładu dostał sześć razy więcej nagrody niż przeciętny emeryt dzięki waloryzacji - wyliczył "Fakt".
Nagrody pracownikom Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wypłacane są kwartalnie zgodnie z Zakładowym Układem Zbiorowym Pracy, wynegocjowanym przez zakładowe organizacje związkowe - przyznaje Jacek Dziekan, rzecznik ZUS, w rozmowie z "Faktem".

Tylko w pierwszym kwartale tego roku nagrody dla pracowników ZUS pochłonęły 45 milionów złotych. Według naszych szacunków do końca roku na ten cel wydamy aż 180 mln zł.

"Dziennik Gazeta Prawna"

Za utrzymanie związków PKP płaci rocznie 25 mln zł, czyli więcej niż inni państwowi giganci. To 2,5 razy więcej niż KGHM i dwa razy więcej niż Jastrzębska Spółka Węglowa. "Dziennik Gazeta Prawna" dotarł do kosztów funkcjonowania związków zawodowych w Grupie PKP.

W spółkach PKP jest 189 etatowych związkowych. Tych osób nie wolno spółce zwolnić, mimo że nie mają obowiązku świadczenia dla niej pracy. Pobierają za to pensję związkową, która jest średnią z trzech miesięcy przed podjęciem pracy w związku. Jak ustaliliśmy, roczny koszt związkowych wynagrodzeń to 15 mln zł, z czego ponad 1/3 przypada na PKP PLK, czyli zarządcę torów. Jeden z szefów "S" w PKP Cargo brał na rękę każdego miesiąca ponad 30 tys. zł.

Wkrótce wysokość nagród dla urzędników może być w pełni jawna. Skoro finansowane są z pieniędzy publicznych, to nie można jej ukrywać. Tak uznał ostatnio jeden z wojewódzkich sądów administracyjnych. Ujawnienia takich informacji domagają się też urzędnicze związki zawodowe. Dzięki temu można byłoby wyeliminować obecne patologie. Aktualnie poza dyrektorem generalnym i kadrową nikt nie wie, jakie bonusy przyznaje się urzędnikom. Brakuje nawet informacji, w jakim przedziale kwotowym są one wypłacane - ustalił "DGP".

W każdej jednostce są osoby, w tym dyrektorzy, które mają dobre relacje z dzielącymi nagrody. W efekcie najwięcej pieniędzy otrzymują ci, którzy dobrze żyją z szefem - oburza się Tomasz Ludwiński, przewodniczący rady Sekcji Krajowej Pracowników Skarbowych NSZZ "Solidarność", w rozmowie z "DGP".

"Gazeta Wyborcza"

Blisko 40 proc. pracowników boi się, że w ciągu najbliższego roku straci pracę, w tym 12 proc. jest o tym niemal przekonanych. W największym stresie żyją kobiety między 18. a 35. rokiem życia - ustaliła "Gazeta Wyborcza".

To wyniki niepublikowanego dotąd Polskiego Barometru Pracowniczego przeprowadzonego przez TNS Polska i Research. NK. Powolny wzrost gospodarczy ma niszczący wpływ na rynek pracy - tłumaczy Krzysztof Siekierski zTNS Polska. - Zapewne większość badanych zna kogoś, kto ostatnio stracił pracę lub jej warunki się pogorszyły. Albo sam znalazł się w trudnej sytuacji.

O utracie pracy myślę w każdy ostatni piątek miesiąca, gdy na konto wpływa pensja - przyznaje Tomasz, 32-letni nauczyciel niemieckiego w prywatnej
szkole językowej w Warszawie, zarabiający ok. 4 tys. zł na rękę. Całe moje wynagrodzenie idzie na spłatę kredytu mieszkaniowego, który braliśmy we frankach, i rachunki. Żyjemy z niewysokiej pensji narzeczonej. Gdybym stracił pracę, byłaby katastrofa. Trzeba by na gwałt sprzedawać mieszkanie - tłumaczy w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

"Gazeta Wyborcza" wraca do tematu Detroit w USA, które złożyło wniosek o bankructwo. Władze miasta chcą sprzedać wartą ponad miliard dolarów kolekcję rzeźb i obrazów z Detroit Institute of Arts, w tym m.in. obrazy van Gogha, Breughla Starszego czy Belliniego. Za każde z najlepszych płócien tych artystów miasto może dostać nawet 150 mln dol. Sprzedaży sprzeciwiają się muzealnicy i eksperci, bojąc się, że może to zrujnować globalny rynek dzieł sztuki. Detroit ma jednak nóż na gardle - ok. 18,5 mld dol. długów, których nie może spłacić.