Dariusz P., podejrzany o podpalenie domu w Jastrzębiu Zdroju trafi na miesięczną obserwację - zdecydował gliwicki sąd. Po jej przeprowadzeniu psychiatrzy wypowiedzą się, czy w momencie przestępstwa mężczyzna był poczytalny.

W pożarze, do którego doszło w maju ubiegłego roku, zginęła żona mężczyzny i czworo dzieci. Dariusz P. został zatrzymany i aresztowany pod koniec marca. Prokuratura zarzuciła mu zabójstwo pięciu osób, oraz  usiłowanie zabójstwa szóstej - najstarszego syna. Opinia biegłych powstanie na podstawie czterotygodniowej obserwacji, która zostanie przeprowadzona w zakładzie leczniczym przy jednym z aresztów śledczych. Niezależnie od wniosku dotyczącego obserwacji sąd niedawno przedłużył mężnie okres aresztowania. Zostanie za kratami kolejne trzy miesiące.

W sprawie Dariusza P. prowadzone były wcześniej inne sprawy o charakterze gospodarczym. Podczas zleconych badań, biegli uznali go za niepoczytalnego. Zarówno prokuratura, jak i pełnomocnik rodziny ofiar podkreślali, że nie oznacza to, że taką samą opinię biegli wydadzą i tym razem. Prokuratura nie ma wątpliwości, że to Dariusz P. podłożył ogień w domu, w którym spała jego żona i dzieci. Motywem przestępstwa miała być chęć uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia - Dariusz P. na krótko przed tragedią ubezpieczył żonę. Mężczyzna prowadził zakład produkujący meble, miał poważne długi.

Dom zapalił się w sześciu miejscach

Jednym z dowodów w sprawie jest opinia biegłego z zakresu pożarnictwa, jednoznacznie wskazująca na podpalenie. Ogień podłożono w domu w sześciu miejscach. Żaluzje były zamknięte i zablokowane w taki sposób, by nie można ich było otworzyć. W domu nie było też śladów włamania. Z innej opinii biegłych, którzy badali logowania telefonu podejrzanego, wynika, że Dariusz P. - wbrew temu co mówił - w czasie pożaru był w pobliżu domu.

Dariusz P. podczas śledztwa przyznał, że sam wysyłał sobie sms-y z pogróżkami, aby skierować śledztwo na fałszywe tory - chodziło o zasugerowanie, że podpalaczem jest inna osoba, która miała mu grozić. Podczas śledztwa znaleziono przy nim telefon, z którego wysyłano wiadomości. Mężczyzna twierdzi, że to nie on zabił swoją rodzinę.

Do tragedii doszło 10 maja ub. roku. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw. Jego ognisko znajdowało się na piętrze domu jednorodzinnego, paliła się część schodów i szafa. W ogniu zmarło pięć osób, ocalał tylko najstarszy syn. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla. Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka - w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka.