Stołeczna prokuratura wszczęła śledztwo ws. piątkowego incydentu na torach w Warszawie. Dwa pociągi jadące w tym samym kierunku zatrzymały się tuż przed miejscem, gdzie zbiegają się tory. Śledczy uznali, że doszło do sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa w ruchu lądowym.

Prokuratura wciąż zbiera materiał, który ma pozwolić na postawienie zarzutów. Dziś przesłuchano maszynistów obydwu pociągów - na razie w charakterze świadków. Nie ujawniono, czy maszynista ze składu podmiejskiego przyznał się do przejechania na czerwonym świetle i jak ewentualnie tłumaczył swoje postępowanie. Wiadomo jednak, że to on popełnił błąd - potwierdza to nagranie wideo z jego kabiny, obecnie kluczowy dowód w tej sprawie.

Prokuratura chce poznać także ustalenia Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych, która wciąż wyjaśnia okoliczności incydentu - jej wstępny raport ma być gotowy dopiero za półtora miesiąca. Wystąpiła też do PKP o dokumentację techniczną tego odcinka kolejowego, m.in. dotyczącą urządzeń sterowania ruchem.

W piątek wieczorem między stacjami Warszawa-Włochy i Warszawa-Ursus dwa pociągi jadące w tym samym kierunku w ostatniej chwili zatrzymały się przed miejscem, gdzie dwa tory zbiegają się w jeden. Jeden z maszynistów zignorował sygnał "stop". Na szczęście prowadzący drugi skład w porę zorientował się, co się dzieje i użył przycisku "radio stop". System ten - w razie niebezpieczeństwa - pozwala na awaryjne zatrzymanie wszystkich pociągów w okolicy. Wiadomo już, że obaj maszyniści byli trzeźwi, gdy doszło do incydentu.

(mn)